Zbierałam się do obejrzenia tego filmu naprawdę długo.
Miałam go niby obejrzeć przed rozdaniem Oscarów, żeby wiedzieć czy statuetki,
które otrzyma są adekwatne do tego co zobaczyć można na ekranie. Nie
obejrzałam. Potem pokazywali go chyba w Dyskusyjnym Klubie Filmowym, do którego
należę. Nie poszłam. Nie pamiętam dlaczego. Może nie miałam czasu, może nie
miałam ochoty, może nie było mnie wtedy w ogóle w Łodzi. Potem film ten udało
mi się zdobyć na jakimś DVD pożyczonym od kogoś. To było jakieś dwa miesiące
temu. I w końcu nadszedł ten dzień. Kolega z pracy powiedział: "musisz obejrzeć, masz obejrzeć i koniec". No i obejrzałam. I właściwie nie żałuję, a nawet
wręcz przeciwnie.
Życie Pi to
historia chłopca, który przez niemal rok dryfował w szalupie po oceanie po tym
jak statek, którym płynął razem z rodziną do Ameryki, zatonął. Jednak nie był
przez ten cały czas samotny. Towarzyszył mu bowiem tygrys bengalski o imieniu
Richard Parker. Czy ta historia może mieć dobre zakończenie?
Film nakręcił Ang Lee, reżyser, którego uwielbiam za
„Rozważną i romantyczną” oraz „Tajemnicę Brokeback Mountain”. Lee lubuje się w
ekranizacjach. „Rozważną i romantyczną” nakręcił na podstawie powieści Jane
Austin, „Tajemnicę Brokeback Mountain” na podstawie opowiadania Anne Proulx, a
„Hulka” na postawie komisku Marvela. Nic więc dziwnego, że i tym razem bierze
na swój warsztat powieść, tym razem Yanna Martela (ciekawostka: pierwotnie
autora książki zagrał w filmie Toby Maguire, reżyser uznał jednak, że aktor
jest za bardzo znany i nakręcił sceny z nim od nowa, tym razem z Rafem
Spallem). Film, który jeszcze kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu byłby trudny
do nakręcenia, dziś olśniewa nas swoimi efektami specjalnymi.
I właśnie efekty specjalne są tutaj zachwycające. Życie Pi jest bowiem pięknym,
olśniewającym widowiskiem. Jeśli macie nadal możliwość obejrzenia go w wersji
3D, to zachęcam do zrobienia tego. Latające ryby, wyskakujący z wody wieloryb
czy tygrys atakujący ofiarę to rzeczy, które zdecydowanie warto zobaczyć w
wersji trójwymiarowej. Jeśli jednak nie macie takowej możliwości to obejrzyjcie
i pozachwycajcie się feerią barw i kolorów, piękną historią i niewiarygodnie
realistycznie przedstawionym tygrysem (tak, tak, ten tygrys nie jest tresowany
tylko „komputerowy” :))
Historia sama w sobie także jest piękna. Nie jest to może
najlepszy film roku 2012, ale zdecydowanie zasłużył na większość swoich
nominacji. Irytowało mnie w tym filmie jedynie to, że choć historię tę opowiada
przez większość czasu opowiada dojrzały już mężczyzna, to w momencie, gdy
przenosimy się na ocean, zamiast słyszeć historię wypowiadaną z ust mężczyzny,
słyszymy ją wypowiadaną z ust chłopca. Ale to już taki mały szczegół, który
wadzi jedynie na początku, potem się człowiek przyzwyczaja.
Jeśli chodzi o aktorstwo. No cóż. Przez większość czasu jest
to film jednego aktora. Suraj Sharma, który zagrał główną rolę, to
dwudziestoletni chłopak, który otrzymał rolę młodego Pi zupełnie przypadkiem. Ot,
w jego mieście odbywał się casting. Rolę chciał dostać jego brat i poprosił
Suraja, żeby poszedł z nim i dotrzymał mu towarzystwa. Podobno kiedy Ang Lee
zobaczył chłopaka, od razu wiedział, że to właśnie on zagra główną rolę w jego
nowym filmie. A jak sobie Sharma poradził? Jak na debiut aktorski to
znakomicie. Bywały momenty, w których wypadał sztucznie, ale w ogólnym
rozrachunku wygląda to naprawdę dobrze. Widać, że chłopak ma wrodzony talent i,
jeśli tylko będzie chciał, może zajść daleko.
No i zakończenie filmu. Przykre i jednocześnie zwalające z
nóg. Bo do naszej podstawowej historii, opowiadanej przez niemal cały film,
dostajemy alternatywną historię tego co się wydarzyło. I tak jak główny bohater
daje swojemu słuchaczowi wybór, którą historię woli, tak i każdy z widzów
dostaje taki wybór. Możemy bowiem zaakceptować ślepo to co słyszeliśmy przez
niemal 2 godziny, bądź wybrać alternatywną historię i tym samym przyznać, że
życie jednak nie jest tak piękne jak je widzieliśmy przez te ostatnie 2
godziny. Wybór pozostawiam Wam :)
Ocena: 7/10
a w taki sposób "Życie Pi" wyświetlało jedno z kin. bodajże we Francji...
PS. A Oscary film otrzymał cztery: dla najlepszego reżysera,
za najlepsze efekty specjalne, najlepsze zdjęcia i najlepszą muzykę oryginalną.
Po obejrzeniu filmu stwierdzam, że należały mu się wszystkie. No, może oprócz
tego dla Anga Lee za reżyserię…
Obejrzałem to właśnie przed rozdaniem Oskarów, z tego co pamiętam to był nominowany w naprawdę wielu kategoriach. Wizualnie jest genialny, wprost bajeczny, to fakt. Historia baśniowa, nie ma co ukrywać że ten klimat trzeba zwyczajnie lubić. Nie każdemu przypadnie do gustu ta dość dziwna opowieść.
OdpowiedzUsuńJedyne co mnie w tym irytuje to świadomość powstania produkcji. To tak naprawdę jeden wielki komputer. Gdzie ta klasyka kina która była kiedyś?
A ja do tego filmu zabieram się baardzo długo i wyglada na to, ze raczej nie obejrze. Tematyka mnie zniecheca, Oscary zachecaja, twoja recenzja rowniez zacheca, ehh.. a moze jednak ? :)
OdpowiedzUsuńzapraszam http://kino-strefa.blogspot.com/
pozdrawiam !