czwartek, 14 marca 2013

Wiecznie żywy (2013)...


Wiecznie żywy to historia miłości. Ale nie byle jakiej, bo pomiędzy chłopakiem R, który ma nieszczęście być zombie i dziewczyną Julie, której serce wciąż bije. Jednak to nie wszystko, bo za sprawą tej jednej żyjącej dziewczyny i nieżyjącego chłopaka, wszystkie żywe trupy zaczną coś czuć. Żeby ich miłość rozkwitła i przetrwała będą musieli stawić czoło jej ojcu z armią ludzi chcącą zabić każdego zombie jakiego spotkają na swojej drodze, szkielety – czyli zombie, które nie żyją już tak długo, że pozbawione są wszelkich uczuć oraz faktowi, że R już od jakiegoś czasu jest martwy.


Kiedy jakiś czas temu przyjaciółka wysłała mi trailer Wiecznie żywego pomyślałam: Super. Fala „Zmierzchu” przenosi się na pozostałe istoty nadprzyrodzone. Teraz już nie tylko wampiry i wilkołaki mogą współżyć z ludźmi, ale także zombie. Ale powiedzmy sobie szczerze – zombie? Niby jakim sposobem żywy trup, podkreślam TRUP, miałby niby zakochać się w żyjącej dziewczynie? To jakiś żart? Kolejna parodia? Okazuje się, że nie. Nie dość, że film oparty jest na książce, to w dodatku, pomimo tego, że jest to kolejna ckliwa historyjka o miłości, to jest to naprawdę dobry film. Jest dobry zarówno aktorsko, reżysersko, zdjęciowo, jak i scenariuszowo.


Jonathan Levine (który zarówno napisał scenariusz, jak i wyreżyserował Wiecznie żywego, reżyser niedawnego filmu 50/50) wyszedł z założenia, że jeżeli robimy film o trupie zakochującym się w człowieku, to nie musimy robić tego na poważnie, w konwencji horroru, ale można zrobić to z lekkim poczuciem humoru. Mamy oczywiście sceny rodem z horroru, w końcu to film o zombie, bez tego się nie obejdzie, ale w większości film jest nakręcony tak, żeby mógł go obejrzeć każdy i to niemal w każdym wieku (powiedzmy sobie szczerze – mimo tego, że to historia miłosna, 5-letnie dzieci raczej będą się bały szkieletów). Z połączenia gatunków wyłania się kolejny plus – film jest dobry zarówno dla dziewczyn, jak i dla facetów. Dla dziewczyn mamy historię miłosną, a dla facetów – trochę komedii i trochę horroru.


Aktorsko także film stoi na dobrym poziomie. W głównej roli możemy zobaczyć Nicholasa Houlta znanego z filmu Był sobie chłopiec, w którym to jeszcze jako dziecko (nie takie małe, bo trzynastoletnie) zagrał u boku Hugh Granta. Chłopak poradził sobie z rolą R znakomicie. Przecież prawdopodobnie nie łatwo jest zagrać żywego trupa. W dodatku takiego, któremu co rusz coś się zmienia – raz jest zwykłym zombie, pragnącym ludzkich mózgów, a niedługo potem rozmawia z dziewczyną niemal jak zwykły, żyjący chłopak, choć nadal jest trupem. Tak, to nie mogło być najłatwiejsze zadanie. Jako jego wybrankę mamy znaną z Ucznia czarnoksiężnika i Jestem numerem cztery Teresę Palmer. Dziewczyna spisuje się świetnie. Z jednej strony jest przestraszoną dziewczynką, z drugiej nieugiętą wojowniczką, niby oczko w głowie tatusia, ale z drugiej strony potrafi się ojcu postawić. W roli ojca Julie możemy zobaczyć Johna Malkovicha. Jeden z moich ulubionych aktorów, tutaj nie zrobił na mnie większego wrażenia. Taki sobie ojciec i przywódca jakich pełno w filmach. Równie dobrze tę rolę mógłby zagrać ktokolwiek inny. Przewija nam się także co jakiś czas Dave Franco. Nie widziałam jeszcze filmu, w którym ten chłopak by mnie nie drażnił i w Wiecznie żywym jest podobnie.


To co mi w tym filmie kompletnie nie pasuje to zombie. Są takie zbyt ludzkie. Rozumiem, że chłopak odbywa jakiś monolog wewnętrzny, że jest emocjonalny na tyle na ile może. Ale żeby mówił? Można to sobie tłumaczyć tym, że im bardziej się zakochuje w tej dziewczynie, tym bardziej ludzki się staje i dzięki temu może mówić. Można zauważyć nawet taką zależność – im bliżej są ze sobą, tym lepiej i więcej R mówi. Tyle, że on potrafi mówić od samego początku. Tego nie potrafię zrozumieć (może ktoś to rozumie i mi to wytłumaczy?). Ciekawym pomysłem jest fakt, że zombie zjadając twój mózg, dostają twoje wspomnienia. Chociaż podejrzewam, że to akurat pomysł autora książki, a nie scenariusza (nie wiem, książki nie czytałam).


Typowa historia miłosna, przedstawiona w bardzo nietypowy sposób. Film, do którego podeszłam nastawiona bardzo sceptycznie okazał się dla mnie zaskoczeniem. I to zaskoczeniem zdecydowanie na plus. Nie jest to może arcydzieło na miarę najlepszych światowych reżyserów, jednak jest to film, który zdecydowanie warto polecić. Każdemu.

Ocena: 8/10