Kolejny film z aktorami, których
dobrze znamy już z „Mojego wielkiego greckiego wesela” oraz „Mojej wielkiej
greckiej wycieczki”. Nie lubię oglądać filmów z tymi samymi aktorami, bo zawsze
mam wrażenie, że to kolejna część z cyklu, a tu się okazuje, że wcale nie.
Scenarzysta (Nia Vardalos) posuwa się nawet do tego, że nie potrafi wymyślić
nowych imion dla bohaterów przez co bohaterowie w każdym filmie nazywają się
tak samo, grają ich ci sami aktorzy, a ty siedzisz na kanapie przed telewizorem
i zastanawiasz się „dlaczego ona się z nim rozwiodła, założyła kwiaciarnię i
teraz udaje, że go nie zna?”. W każdym razie – kolejna część to nie jest,
podobnie jak nie jest to rewelacyjny film.
Genevieve (Nia Vardalos) prowadzi
kwiaciarnię. Odkąd jej ojciec zdradził matkę i ją zostawił postanowiła, że ona
nigdy nie będzie cierpiała przez faceta. Wymyśliła sobie system pięciu randek.
Z każdym mężczyzną spotyka się nie więcej i nie mniej niż na pięciu randkach, a
potem się rozstają. Ale na horyzoncie pojawia się Greg (John Corbett).
Przystojniak, który kupuje restaurację naprzeciw kwiaciarni. I zabawa się
zaczyna.
Ale tylko teoretycznie, gdyż z
powodu kiepskiego scenariusza film nie jest ani zabawny, ani wzruszający, ani
zbyt ciekawy. Możesz go obejrzeć jeśli ci się nudzi (tak jak mnie) albo jeśli
lubisz tych aktorów (mnie osobiście oni wręcz odpychają), ale z żadnego innego
powodu. Jeśli po tytule spodziewasz się, że to nareszcie nie będzie kolejna
głupia komedia romantyczna oparta na tych samych wydarzeniach i stereotypach co
każda inna to się grubo mylisz. Po obejrzeniu 20 minut filmu już wiedziałam jak
się skończy.
Scenariusz nie zachwyca
oryginalnością, ale także dobór aktorów jest wręcz okropny. Może uważam tak
dlatego, że ich po prostu nie lubię, ale uważam, że nie da się wysiedzieć kiedy
widzi się ich na ekranie. Chociaż akurat tych ról raczej nie mógłby zagrać nikt
inny. Podejrzewam, że może nawet by nie chciał.
Ogólnie film nie jest za ciekawy.
Dowodzi tego, że nie każdy aktor powinien się brać za pisanie scenariuszy i
reżyserowanie. Niektórzy się do tego po prostu nie nadają. Tak jak na przykład
Nia Vardalos. Obejrzałam ten film do końca tylko dlatego, że zawsze oglądam
wszystkie filmy do końca (nawet najgorsze) i dlatego, że najzwyczajniej w
świecie mi się nudziło. Nie polecam go nikomu, a tym bardziej nie singielkom,
które opłakują właśnie rozstanie z facetem i wydaje im się, że film o tytule
„Nie cierpię Walentynek” ukoi ich ból lub przynajmniej je trochę rozśmieszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz