czwartek, 15 stycznia 2015

Gra tajemnic (2014)...

plakaty też film ma zacne :)

Zasiadając do oglądania Gry tajemnic, wiedziałam o tym filmie tyle co nic - że jest to historia rozszyfrowania Enigmy i że w głównej roli obsadzono Benedicta Cumberbatcha. Jak bardzo się myliłam, okazało się po obejrzeniu całości. Bo Gra tajemnic to film o Alanie Turingu, a to, że wątek Enigmy jest w filmie tak mocno rozbudowany, jest przypadkiem. Powodem tego jest po prostu fakt, że okres wojny miał na Turinga wielki wpływ.



Alana Turinga poznajemy już po wojnie, kiedy to przyjeżdża do niego policja w sprawie włamania do jego mieszkania. Podczas dochodzenia policja odkrywa, że Turing jest homoseksualistą, co w tamtych czasach w Anglii było karalne. Matematyk zostaje więc wezwany na przesłuchanie, na którym opowiada o tym, co robił podczas wojny.


Gra tajemnic to film na podstawie książki Andrew Hodgesa Enigma. Życie i śmierć Alana Turinga, która z kolei przedstawia postać słynnego matematyka. Książki nie czytałam, ale podobno także ona skupia się przede wszystkim na rozszyfrowaniu Enigmy (sam tytuł zresztą już to sugeruje). Co można filmowi zarzucić to to, że traktuje on sprawę bardzo jednostronnie i skupia się jedynie na wynalazku Turinga. Zarzuty możemy mieć przede wszystkim my, Polacy. O tym, że nasi rodacy przyczynili się do odszyfrowania Enigmy ledwo się w filmie wspomina. I to jedynie w kwestii tego, że to Polacy właśnie wykradli maszynę Niemcom i dostarczyli ją do Anglii. Zero wzmianki o tym, że Turing, tworząc swoją maszynę deszyfrującą, bazował na wcześniejszych dokonaniach Polaków. W filmie przedstawione jest to w taki sposób jakby Turing po prostu wyśnił tę maszynę, przelał swój pomysł na papier, a potem zaczął ją budować. Przez większość filmu zastanawiałam się skąd on miał w ogóle tę pewność, że maszyna zadziała. W książce Andrew Hodgesa podobno zasługi Polaków są docenione, więc tutaj twórcy filmu musieli się z książką minąć. Z drugiej strony, podchodząc do Gry tajemnic jako do filmu o Alanie Turingu, a nie rozszyfrowaniu Enigmy, nie możemy mieć do twórców pretensji o pominięcie tego wątku.



Zatrudnienie Benedicta Cumberbatcha jako odtwórcy głównej roli było świetnym posunięciem. W zdobyciu tej roli na pewno pomogła mu tytułowa rola w serialu BBC Sherlock. Przez mniej więcej pół godziny Alan Turing i Sherlock Holmes wydają się być jedną i tą samą osobą. Obaj niezwykle inteligentni, z zamiłowaniem do rozwiązywania zagadek i niezwykle przy tym pewni siebie i aroganccy. Wszystko się zmienia kiedy Alan poznaje Joan Clarke. Zaś najbardziej widać jego talent aktorski w momentach "załamania" - kiedy próbują zabrać mu maszynę czy też w ostatniej scenie filmu. Nic dziwnego, że Cumberbatch otrzymał za tę rolę nominację zarówno do Złotego Globa, jak i do Oscara. Pozostali aktorzy także wypadli dobrze. Ciężko ich jednak przyrównywać do głównego bohatera, bo obok niego zazwyczaj gaśli. Najjaśniejszą gwiazdą jest tu zdecydowanie Benedict. Plus dla Keiry Knightley za to, że swoją rolą nie irytuje. Cały czas mam gdzieś z tyłu głowy jej występ w Piratach z Karaibów oraz Niebezpiecznej metodzie. Granie zwykłej dziewczyny zdecydowanie lepiej jej wychodzi (co widać zresztą także w Zacznijmy od nowa). I najwidoczniej nie tylko ja tak uważam, bo Keira także za swoją rolę otrzymała nominację do Oscara.



Na pochwałę zasługuje także piękna muzyka od Alexandre'a Desplata, która idealnie wpasowuje się w film i podkreśla w nim to co ważne. Tym bardziej cieszy nominacja do Oscara za muzykę. Łącznie Gra tajemnic zgarnęła aż 8 nominacji do tej najsłynniejszej amerykańskiej nagrody filmowej: aktor, aktorka drugoplanowa, muzyka oryginalna, o których już wspomniałam. A poza tym: najlepszy film, reżyser, scenariusz adaptowany, scenografia i montaż. Szkoda, że Benedict ma w tym roku niewielkie szanse na Oscara, bo tą rolą zdecydowanie pokazał na co go stać.

Ocena: 8/10

środa, 14 stycznia 2015

Wywiad ze Słońcem Narodu (2014)...


Chcąc, nie chcąc Korea Północna, zakazując Sony dystrybucji Wywiadu ze Słońcem Narodu zrobiła temu filmowi nie lada promocję. W tym momencie prawdopodobnie wszyscy chcą film obejrzeć. Chociażby po to, żeby zobaczyć co jest w nim tak kontrowersyjnego, że sam Największy Przywódca poczuł się aż tak urażony, żeby film zbanować. Jak wszyscy to wszyscy, obejrzałam i ja. Chociażby po to, żeby wiedzieć o czym się mówi w towarzystwie ;) Rację miały Tina Fey i Amy Poehler, stwierdzając podczas gali rozdania Złotych Globów w niedzielę, że Kim Dzong Un wystawił Wywiadowi… prawdopodobnie najprzychylniejszą recenzję ze wszystkich.


Fabuła nie powala, ale całe założenie nie jest złe. Głównymi bohaterami jest prezenter telewizyjny Dave Skylark (James Franco), specjalizujący się w głupkowatych wywiadach z gwiazdami oraz jego przyjaciel i producent programu Aaron Rappaport (Seth Rogen), którzy dostają szansę przeprowadzenia wywiadu z dyktatorem Korei Północnej Kim Dzong Unem. CIA postanawia więc zlecić im zabójstwo dyktatora.


Było już parę filmów akcji opartych na podobnym schemacie. Seth Rogen postanowił jednak się powygłupiać i stworzyć komedię. Komedię tak głupią, że to aż przykre. Główny bohater – Dave Skylark – to mężczyzna o IQ na poziomie czterolatka. Jest okropnie łatwowierny, przez co niezwykle łatwo nim manipulować. Nie lubię Jamesa Franco. Jestem jednak w stanie przyznać, że jest dobrym aktorem i w wielu filmach zagrał na naprawdę wysokim poziomie. Jednak w Wywiadzie… irytuje tak strasznie, że momentami musiałam stopować film, żeby choć na chwilę od niego odetchnąć. Seth Rogen tym razem gra tego mądrzejszego, bardziej ułożonego. Jego gra aktorska niczym się jednak nie różni od tej z poprzednich filmów. Inna rola, identyczna gra aktorska – ma się przez to złudne wrażenie, że Aaron jest jednak głupszy niż myśleliśmy na początku. Nie rozumiem tylko jednej rzeczy – jak tak zdolna aktorka jak Lizzy Caplan mogła się zgodzić na zagranie w takim chłamie? Czyżby nie przeczytała wcześniej scenariusza?


Jeżeli komedia jest śmieszna albo chociaż momentami zabawna, to naprawdę wiele można jej wtedy wybaczyć. Niestety Wywiad ze Słońcem Narodu nie śmieszy. Były może dwa fragmenty, które zdołały mnie rozśmieszyć, ale całościowo film jest tak słaby, że nawet już ich nie pamiętam. Sony podjęło dobrą decyzję nie wypuszczając tego filmu do kin. Po wypuszczeniu pierwszych recenzji krytyków (oraz tych pocztą pantoflową) ludzie przestaliby do kin na niego chodzić, a co za tym idzie, największy (jeśli nie jedyny) zarobek wytwórnia miałaby w pierwszy weekend wyświetlania. Cała ta polityczna otoczka jedynie zachęciła ludzi do sięgnięcia po Wywiad… bez względu na to czy jest to film dobry czy zły. Oczywiście o gustach się nie dyskutuję i znam kilka osób, którym film nawet w miarę się podobał. Nie popełniajcie jednak, proszę, tego samego błędu co ja, bo jest to prawdopodobnie najgorszy film jaki od dawna widziałam.


Ocena: 2/10

piątek, 9 stycznia 2015

O krok od sławy (2013)...


Z pewnością każdy ma choć jeden taki gatunek filmowy, którego najzwyczajniej w świecie nie lubi oglądać. Dla większości osób są to zapewne horrory, niektórzy nie lubią animacji czy komedii romantycznych. Ja za to nie znoszę filmów dokumentalnych. Sama właściwie nie wiem czemu. Chyba po prostu trafiłam w swoim życiu na zbyt wiele słabych i nudnych dokumentów i przez to zraziłam się do całego gatunku (ciekawe przy tym jest to, że pomimo całej masy słabych horrorów, które w życiu obejrzałam, horrory nadal uwielbiam ;)). Nie oznacza to jednak, że filmów dokumentalnych w ogóle nie oglądam. Raz na jakiś czas (czyli raz na kilka lat) zdarzy się, że zaciekawi mnie coś, co akurat leci w telewizji. Ponadto staram się od jakiegoś czasu oglądać wszystkie nominowane do Oscara filmy, w tym także te z kategorii najlepszy film dokumentalny. I czasami znajdzie się taka perełka jak Sugar man czy Wyjście przez sklep z pamiątkami, które wręcz każą zastanowić się nad zmianą opinii o całym gatunku. Taką właśnie perełką jest zeszłoroczny laureat Oscara - O krok od sławy.



Wszyscy kojarzą takie persony jak Sting, Ike i Tina Turner, Whitney Houston, Mick Jagger czy David Byrne z Talking Heads. Jednak takie nazwiska jak Judith Hill, Darlene Love czy Tata Vega są nam obce. Może ktoś gdzieś w USA je kojarzy, ale reszta świata usłyszała o nich po raz pierwszy właśnie dzięki temu dokumentowi. A więc, kto to taki? - zapytacie. Osoby, które słyszeliście nie raz, ale nawet nie zdawaliście sobie z tego sprawy - dziewczyny, które śpiewają w chórkach.



Film przedstawia losy kilkorga największych i najbardziej rozchwytywanych (wśród artystów) chórzystów. Morgan Neville (reżyser obrazu) prowadzi nas drogą ich kariery - od samych początków, od powstania i rozpowszechnienia chórków w muzyce popularnej, poprzez solowe płyty bohaterów filmu, aż do powrotu do chórków. Próbuje dotrzeć do tego, dlaczego tak wspaniałe głosy (niejednokrotnie o wiele lepsze niż niektóre gwiazdy), nie były w stanie przebić się, robiąc karierę solową. Bo każdy z nich próbował, ale z jakiegoś powodu nie wyszło. Chyba najczęstszym powodem był po prostu "brak miejsca na scenie muzycznej", bo może być tylko jedna Aretha Franklin i tylko jedna Whitney Houston. Rynek muzyczny w tamtych czasach był niestety o wiele bardziej ograniczony, hermetyczny, zamknięty (nie to co teraz, kiedy ciężko nieraz odróżnić jedną piosenkarkę od drugiej, bo wszystkie śpiewają tak samo). Mamy też niezwykle smutną historię Darlene Love, która została najzwyczajniej w świecie oszukana przez producenta muzycznego. Niektóre z tych kobiet starają się jednak wybić dzisiaj i idzie im to znacznie lepiej. I choć nie są nadal znane na całym świecie, to jednak w Stanach robią nawet niezłą karierę i mają grono swoich oddanych fanów.



Co mi się jednak najbardziej w filmie podobało to wypowiedzi gwiazd "wielkiego formatu" na temat swoich chórzystek. Możemy wysłuchać Stinga, Micka Jaggera czy Steviego Wondera. I wszyscy oni wspominają te kobiety niezwykle dobrze. Możemy więc zobaczyć także pozytywny aspekt tego zawodu. Wcale nie na zasadzie "stój z tyłu i rób swoje, nie wychylaj się, bo to ja jestem gwiazdą", ale wręcz "wiem, że masz genialny głos, więc wyjdź, pokaż się, zaśpiewaj solówkę w mojej piosence". Tak było na przykład w przypadku Micka Jaggera i piosenki Rolling Stones Gimme shelter, w której zaśpiewała między innymi Merry Clayton, a potem Lisa Fischer. Tak było także w przypadku Stinga, który na swoim koncercie schował się w cieniu, a reflektorem oświetlił niesamowitą Lisę Fischer. Widać więc, że te małe gwiazdki mogą lśnić, dzięki swoim wielkim gwiazdom. 



Ile w tym filmie i w tych wszystkich wypowiedziach prawdy, pewnie nigdy się nie dowiemy. Warto jednak z pewnością O krok od sławy zobaczyć. Szczególnie może on się spodobać osobom, które muzyką się interesują i "uprawiają" ją na co dzień. Pokazuje on zarówno dobre i złe aspekty pracy jako chórki. I chyba właśnie to jest w tym dokumencie najlepsze - nie gloryfikuje, ani nie potępia żadnej ze stron (oprócz jednego producenta muzycznego, ale to tylko przypadkiem :)).

Ocena: 8/10