czwartek, 27 listopada 2014

Szefowie wrogowie 2 (2014)...


Na drugą część filmu Szefowie wrogowie poszłam do kina z wielką przyjemnością i lekkim wahaniem. Przyjemnością - bo pierwsza część przygód trójki przyjaciół, którzy próbują pozbyć się swoich okropnych szefów, bardzo mi się podobała. A z wahaniem - bo przecież wiadomo jak to jest z sequelami, tym bardziej komedii, zazwyczaj są o wiele gorsze od oryginału. Sam trailer zapowiadał zresztą, że film będzie dobry, ale raczej "jedynce" nie dorówna. A tu takie miłe zaskoczenie. Bo Szefowie wrogowie 2 utrzymują nadal poziom z pierwszej części, a momentami nawet udaje im się rozśmieszyć nas jeszcze bardziej.




Tym razem nasi bohaterowie Nick (Jason Bateman), Kurt (Jason Sudeikis) i Dale (Charlie Day), wyrwani już spod jarzma okropnych szefów, zakładają własną firmę. Mają już produkt, potrzebują jeszcze tylko sponsorów. Niespodziewanie, po krótkim wywiadzie w telewizji śniadaniowej, do przyjaciół zgłasza się Bert Hanson (Chrisoph Waltz) właściciel jednej z największych firm w branży wysyłkowej, który chciałby z nimi współpracować. Nie zdążymy się obejrzeć, a bohaterowie już planują porwanie dla okupu jego syna, Rexa (Chris Pine). Porwanie okazuje się być o tyle prostsze, że Rex właściwie porywa się sam.




Kiedy po obejrzeniu części pierwszej Szefowie wrogowie dowiedziałam się, że w planach jest już część kolejna pomyślałam "Fajnie, ale jak oni mają zamiar to zrobić? Przecież Nick Kurt i Dale "pozbyli się" już swoich szefów i teraz szefują sobie sami". Zadanie nie lada trudne, bo przecież już sam tytuł sugeruje o czym ma być film. A robienie kalki z pierwszego filmu, czyli trzech nowych szefów i sposoby na zabicie ich, wcale nie byłoby już tak zabawne. Pomysł z porwaniem jest o tyle dobry, że nasi bohaterowie nadal pozostają na "ścieżce przestępczej", choć nadal nie wszystko ogarniają. Poza tym w momencie kiedy już chcą zrezygnować ze swojego planu, ich "ofiara" im na to nie pozwala, przychodząc z gotowym planem na idealne porwanie dla okupu.




Oprócz ciekawego pomysłu na film i niezłego scenariusza, komedia ta posiada to co każda komedia powinna mieć - dobrych aktorów z zacięciem komediowym. Jasona Sudeikisa pamiętam jeszcze z czasów kiedy występował w Saturday Night Live, gdzie go uwielbiałam. Jason Bateman, choć w każdym filmie gra podobne role, to jednak sprawdza się w nich idealnie. Charlie Day zaś ma po prostu wrodzony talent. W "Szefowie wrogowie" śmieszy nawet jego charakterystyczny głos. Ta trójka dogaduje się ze sobą świetnie. I to widać na planie. Uzupełniają się nawzajem zupełnie tak, jak robią to ich bohaterowie.




W części drugiej możemy zobaczyć także kilka postaci znanych nam już z części pierwszej, dlatego też przed pójściem do kina warto sobie ją odświeżyć. Tym bardziej, że bohaterowie kilkukrotnie odwołują się do wydarzeń tam następujących. W sequelu możemy więc zobaczyć przede wszystkim Jennifer Aniston w roli zboczonej dr Julii, byłej szefowej Dale'a. Aniston tę rolę wyraźnie rozbudowuje. Dr Julia jest więc jeszcze bardziej sprośna, choć tym razem uczęszcza na terapię grupową dla seksoholików. Jest też Jamie Foxx w roli Deana "MF" Jonesa. Tym razem możemy nieco częściej pośmiać się z jego durnych porad i nieudolnych negocjacji, gdyż Jones pojawia się w sequelu zdecydowanie więcej razy. Jest też znany z części poprzedniej okropny szef Nicka - Dave Harken, czyli Kevin Spacey. I choć Spacey'a zbyt dużo w filmie nie zobaczymy, to jego fani nie powinni być zawiedzeni, gdyż kiedy już jest, to zdecydowanie kradnie scenę dla siebie.




Do starej obsady dołączyli tym razem przede wszystkich Christoph Waltz i Chris Pine w roli ojca i syna. Oboje dają sobie oczywiście świetnie radę. Pierwszy ze swoim opanowaniem, a drugi - wybuchowym temperamentem. I jak Chrisa Pine'a nie lubię, tak muszę przyznać, że rzeczywiście dał z siebie tym razem wszystko. Pokazał nam bowiem wszystkie swoje oblicza - od opanowanego biznesmana przez świetnego kumpla po kompletnego maniaka. Szkoda tylko, że Waltza w tym filmie było tak mało, bo jestem pewna, że twórcom udałoby się wykorzystać jego potencjał komediowy jeszcze dogłębniej.




Film Szefowie wrogowie 2 jest tym, czym być powinien - niezwykle zabawną komedią. Humoru tu pod dostatkiem. Przede wszystkim tego sytuacyjnego. I tak, jest tu mnóstwo żartów niskich lotów, bo są żarty o Murzynach i gejach, jest trochę żartów mizoginistycznych czy szowinistycznych, jest też sporo żartów po prostu "głupich". Ale spójrzmy prawdzie w oczy - która amerykańska komedia zawiera żarty na poziomie Monty'ego Pythona? Żadna. A już na pewno żadna z tych nowszych. A skoro film Millerowie, który cały się z takiego dowcipu składa, był okrzyknięty najlepszą komedią lata 2013 roku, to dlaczego nie pośmiać się na podobnych żartach na filmie Szefowie wrogowie 2 w tym roku? Jeżeli podobała Wam się część pierwsza, ta powinna także się Wam spodobać. 


Ocena: 8/10

FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WARNER BROS POLSKA




Advertisement

sobota, 8 listopada 2014

Interstellar (2014)...


Przyznaję się bez bicia, że filmu Interstellar nie miałam zbytnio ochoty oglądać. Nie dlatego, że uważałam, że może to być zły film. Ja po prostu nie lubię filmów Christophera Nolana. Nie lubię trylogii Batmana (o czym już kiedyś zresztą pisałam tutaj), nie przepadam ani za Memento, ani za Incepcją, a Prestiż podobał mi się bardziej ze względu na tematykę, niż jako film sam w sobie. Mogę więc szczerze powiedzieć, że Interstellar plasuje się w tym momencie na podium jeżeli chodzi o jego filmy.



Interstellar to historia o zagładzie Ziemi. Ziemia obumiera. Planeta, która do tej pory nas żywiła i której czuliśmy się właścicielami, chce nas zabić. Większość ludzi na niej mieszkających to obecnie rolnicy, z jednego prostego powodu - nie ma już co jeść, wszyscy głodują. Hodowaną przez wszystkich pszenicę ogarnęła zaraza, więc teraz wszyscy hodują kukurydzę. Pola, hektary kukurydzy. Co jakiś czas pojawiają się burze, które przynoszą tyle pyłu, że jadąc samochodem, można spokojnie wpaść na drzewo, gdyż zwyczajnie nic nie widać. Zresztą ciągle panują wiatry, które przynoszą tego pyłu coraz więcej i więcej. Główny bohater, Cooper, doświadczony pilot, z kilkoma naukowcami, wyrusza w podróż w poszukiwaniu nowej planety, na której mogliby się osiedlić ludzie. 



Interstellar jest filmem science-fiction, w którym jednak głównym tematem jest miłość i rodzina. Bo pomijam już to, że oczywiście lecą w kosmos, odkrywają nowe planety, szukają tej odpowiedniej, a ze sobą mają "uczłowieczone" roboty, które im w tym pomagają. Interstellar to film o rodzinie. Zaczyna się opowieścią o rodzinie i tym samym wątkiem się kończy. Mamy ojca, który musi podjąć bardzo trudną i jednocześnie odpowiedzialną (i całkowicie altruistyczną) decyzję - zostaje na Ziemi i umiera razem ze swoimi dziećmi (prawdopodobnie z głodu) albo leci ratować całą ludzkość, zostawiając rodzinę za sobą. Wybiera opcję drugą. Jego celem nie jest jednak uratowanie ludzkości. Jego celem jest uratowanie dzieci. I o tej rodzinie dużo się tutaj mówi. Podkreśla się jej ważność, jej wartości. A przede wszystkim podkreśla się ważność miłości.




Nie możemy jednak zapominać o tym, że nadal jest to film science-fiction. Pomimo wszystkich reklam, które mówią, że w czasach zagłady najważniejsza jest rodzina. W końcu w filmie chodzi o to, żeby tę nową planetę sobie znaleźć i na niej osadzić, w ten czy inny sposób, życie. No i tutaj za dużo Wam nie powiem. Bo nie jestem specjalistą od filmów science-fiction. Nie to, że ich nie lubię, ale wychodzi ich tak mało, że po prostu ich nie oglądam. Pierwsze skojarzenie jakie się nasuwa kiedy oglądamy Interstellar to oczywiście Grawitacja. Interstellar jest jednak filmem o wiele od Grawitacji lepszym. I to właściwie na wszystkich poziomach. Bo mamy bardziej skomplikowaną, rozbudowaną fabułę. Mamy lepszych aktorów. Mamy niezły scenariusz. A przede wszystkim jest to genialne widowisko, które wręcz idealnie nadaje się do oglądania w IMAX'ie. Interstellar ma bowiem doskonałe zdjęcia, powalające wręcz na kolana. Mamy też do tego oczywiście genialną muzykę Hansa Zimmera i idealne odwzorowanie dźwięku. Kosmos został bowiem ukazany dźwiękowo, tak jak powinien wyglądać / brzmieć - w kosmosie mamy idealną, kompletną ciszę. Nie jest to nowy zabieg, bo był już wykorzystywany wcześniej, chociażby we wspomnianej już przeze mnie Grawitacji, tutaj jednak zrobił na mnie o wiele większe wrażenie. I choć aktorsko (niestety, chociaż Matthew McConaughey nadrabia akurat za wszystkich) i scenariuszowo nie jest to film idealny, to jednak nadrabia on na wielu innych płaszczyznach.



Jako anty-fanka Nolana mogę ten film Wam spokojnie polecić. Bo jest to po prostu film dobry. Nie genialny, nie rewelacyjny, nie przełomowy, ale dobry. I z pewnością wart obejrzenia. I choć jest w nim kilka absurdów, nie pasujących scen, to jednak całość prezentuje się naprawdę nieźle. Interstellar zdecydowanie warto obejrzeć. Niekoniecznie dla historii, koniecznie dla widowiska. Avatar Camerona się do niego nie umywa.

Ocena: 7/10



FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WARNER BROS POLSKA

środa, 5 listopada 2014

19. Forum Kina Europejskiego Cinergia...


Już w najbliższy czwartek (7. listopada) już po raz dziewiętnasty, rozpoczyna się w Łodzi Forum Kina Europejskiego Cienrgia. Festiwal ten potrwa 8 dni i zakończy się w przyszły piątek (14. listopada). Przyznam Wam szczerze, że jeszcze nie miałam okazji w Cinergii uczestniczyć, choć w Łodzi mieszkam już kilka lat. W tym roku jednak postanowiłam, że muszę wreszcie się tam pojawić. Będziecie więc mogli z pewnością spotkać mnie na kilku wieczornych oraz weekendowych pokazach.

Harmonogram w tym roku prezentuje się dosyć ciekawie. Jest sporo filmów, które chciałabym zobaczyć, ale niestety muszę je sobie odpuścić z powodu pracy. Program festiwalu podzielony został na kilka sekcji. Mamy więc:

KONKURS NA NAJLEPSZY DEBIUT EUROPEJSKI - zobaczymy tu m.in. polskie Hardkor Dicko, niemieckie A jeśli Bóg jest czy duńskie When aminals dream.

KONKURS NA NAJLEPSZY DEBIUT POLSKI - gdzie pojawią się filmy takie jak Facet (nie)potrzebny od zaraz, Oszukane czy nowszy już Jeziorak

POKAZY SPECJALNE - tutaj jest zdecydowanie najciekawiej, bo na otwarcie w czwartek będzie można zobaczyć Obywatela Jerzego Stuhra, na zakończenie w przyszły piątek przygotowany został Lewiatan Zwiagincewa. W tej sekcji będzie także można zobaczyć film Bogowie czy zachwalane przez wszystkich Polskie gówno.

CARLOS SAURA - RETROSPEKTYWA - dla fanów Saury, obejrzeć będzie można jego starsze dzieła, ale pojawi się także Fados z 2007 roku

PETER GREENAWAY - PRZEGLĄD - zobaczymy najlepsze dzieła Greenawaya. Będzie więc Straż nocna, ale także najnowsze Goltzius and the Pelican Company.

GIULIANO MONTALDO - RETROSPEKTYWA - czyli przegląd filmów kolejnego reżysera

NOWE KINO WŁOSKIE - czyli włoskie filmy z przeciągu dwóch ostatnich lat

NOWE KINO TURECKIE - czyli tureckie filmy z przeciągu dwóch ostatnich lat

REŻYSERKI W KINIE EUROPEJSKIM - są tu filmy bardziej znane, jak Była sobie dziewczyna, ale także znane mniej, jak Szalona miłość Jessici Hausner

FILMOWE ODKRYCIA EUROPY 

CYFROWE RE-PREMIERY FILMÓW WFO - zobaczymy tu kilka starszych polskich filmów, które w ostatnim czasie zostały odnowione cyfrowo

Poza powyższymi sekcjami programowymi i oglądaniem filmów, będzie można także spotkać się z kilkoma znanymi twórcami, t.j. Antonio Saurą (producentem filmu Fados) czy Ferzanem Ozpetkiem i Kasią Smutniak (po pokazie filmu Zapnijcie pasy).



Forum Kina Europejskiego Cinergia jest niezwykłym festiwalem. Festiwalem, który przybliża nam kino, którego jednak na co dzień nie oglądamy, zalewani coraz to nowszymi amerykańskimi produkcjami. Zapraszam więc Was serdecznie na te kilka dni do Łodzi (albo chociaż na weekend). Tym bardziej, że w tym roku dodatkową atrakcją jest fakt, że centrum festiwalowe znajduje się nie jak do tej pory w kinie Charlie, ale w odnowionym i nowo otwartym kinie Polonia.

Pełny harmonogram znajdziecie na stronie Forum Kina Europejskiego Cinergia.

piątek, 31 października 2014

Rogi (2013)...


Ig Perrish i Merrin Williams to para właściwie idealna. Poznali się jeszcze jako nastolatkowie i zakochali w sobie na zabój od pierwszego wejrzenia. Dziś Ig jest oskarżony o zabójstwo swojej dziewczyny i nikt, oprócz jego adwokata, nie wierzy w jego niewinność. Chłopak musi się więc sam postarać odnaleźć prawdziwego mordercę, aby zmyć z siebie winę. Paradoksalnie, pomogą mu w tym rogi, które wyrastają z jego czoła pewnego feralnego poranka.



Alexandre Aja jest reżyserem genialnym. No może trochę przesadzam, ale jedynie z racji tego, że jest to jeden z moich ulubionych reżyserów. W przeszłości popełnił takie filmy jak remake Wzgórza mają oczy (który niewiele ustępował oryginałowi), Lustra z Kieferem Sutherlandem (po obejrzeniu to których przez kilka dni bałam się przejść w nocy koło lustra) czy Pirania 3D. Te trzy filmy, które wymieniłam niemal idealnie ukazują jego drogę do tego czym są Rogi. Mamy bowiem remake "klasycznego" (powiedzmy) horroru, horror, w którym już powoli możemy dostrzec sceny humorystyczne oraz horror, który w zasadzie horrorem nie jest, a bardziej komedią z elementami horroru. Rogi też czystym horrorem nie są. Jasne, mamy tutaj elementy horroru, mamy elementy czarnej komedii, humor sytuacyjny i wreszcie przede wszystkim dramat, choć nawet i melodramat tu znajdziemy. Jeżeli więc idziecie na ten film do kina nastawiając się stricte na horror, w dodatku taki, który ma Was wystraszyć, to na pewno się zawiedziecie. Mam to szczęście, że mniej więcej wiedziałam czego się po Ajy spodziewać, więc wyszłam zachwycona.



Film w całości został oparty na książce Joe'go Hilla o tym samym tytule. Książki jeszcze nie czytałam, choć mam od dłuższego czasu w planach, więc nie jestem w stanie powiedzieć w jakim stopniu film zgadza się z książkowym pierwowzorem. Czytałam jednak inne książki Hilla i jeżeli tylko Rogi utrzymane są w podobnej stylistyce, to mam wrażenie, że jej fanom film się nie spodoba. 



Podstawą fabuły jest oczywiście dramat - mamy dziewczynę, która została brutalnie zamordowana. Wszyscy mieszkańcy małego miasteczka, w którym dziewczyna mieszkała, od razu oskarżają o ten czyn jej chłopaka. Postać samego Iga jest przy tym skonstruowana w taki sposób, że choć zdajemy sobie sprawę z tego, że raczej nie był to facet dla niej i prawdopodobnie byłby w stanie ją zabić, podczas jakiejś pijackiej nocy, to jednak od samego początku niejako przeczuwamy, że jest on niewinny. Jest w tym chłopaku coś takiego, że w tę jego niewinność wierzymy nawet bez dowodów na to, że to nie on. Nie jest to złe samo w sobie, gdyż jesteśmy dzięki temu w stanie mu współczuć i spróbować postawić się na jego miejscu. Z drugiej jednak strony, zdając sobie sprawę, że to nie on jest zabójcą, od razu szukamy winnego. Niestety znajdujemy go za szybko. I jest to jeden z minusów filmu - zbyt prędko możemy przewidzieć co się tak naprawdę stało.



Od dramatu przechodzimy do czarnej komedii - Ig budzi się pewnego ranka po kolejnej pijackiej nocy i odkrywa, że z jego czoła wyrosły rogi. Wtedy też odkrywa w jaki sposób działają one na innych ludzi. Od tego momentu już prawie do końca filmu mamy mnóstwo humoru sytuacyjnego. Np. lekarz uprawiający seks z pielęgniarką obok Iga, który leży pod narkozą, gdyż przyszedł, żeby odcięto mu rogi. Czy policjant, wyjawiający swoje homoseksualne myśli. 



Mniej więcej w połowie filmu rozpoczyna się horror - Ig odkrywa jak wielką ma moc, na szyi oplata sobie wielkiego węża, w rękę bierze widły i idzie się mścić. Najlepszą scenę możemy znaleźć właśnie mniej więcej w połowie seansu, a jest nią zdecydowanie zemsta na bracie. Daniel Radcliffe wygląda w tej scenie genialnie - wyniośle, groźnie, niemal majestatycznie. Stoi nad bratem z wężem na ramionach i po prostu patrzy. Scena ta jest w dodatku niezwykle realistycznie pokazana, przez co jeszcze bardziej przerażająca (choć nie straszna). Poza tym mamy tu też takie "smaczki" jak Juno Temple tańcząca uwodzicielsko do Heroes Davida Bowie, Radcliffe i Temple uprawiający seks przy tej samej piosence. Świetną sceną jest także ta, w której Radclifee wychodzi z płonącego baru, wyłania się z dymu i przechodzi przez parking, gdzie (za jego sugestią) fotoreporterzy biją się do upadłego.



Wspomniałam, że mamy w Rogach także elementy melodramatu. I to jest właściwie najsłabszy punkt filmu i dla mnie całkowicie zbędny. Przez cały film mamy powtarzane w kółko jak bardzo tych dwoje się kochało. I dobrze. Między innymi dzięki temu wierzymy, że Ig jest niewinny. Są jednak dwie sceny, w których pokazana jest ogromna siła ich miłości, w których ta miłość się kumuluje. Jedna jest ok. 20 minut przed końcem, druga to ostatnia scena. Dla mnie całkowicie zbędne i niepotrzebne. Wnoszą zbyt dużo ckliwości do świetnego filmu. Nie wiem też czy był to zabieg reżysera czy może Hill tak to opisał w książce i żal było tego wywalić? Przeczytam książkę to znajdę na to pytanie odpowiedź.



Parę słów muszę napisać także o samym zakończeniu - Ig rozwiązuje zagadkę, którą my rozwiązaliśmy już 20 minut po rozpoczęciu filmu, dowiaduje się kto zabił Merrin i idzie się z nim spotkać. Po co? Albo żeby oddać go w ręce policji, albo żeby się zemścić. Mniejsza z tym po co. Ważne jak to zakończenie wygląda. A wygląda genialnie. Krew się leje, diabeł powstaje, wracają węże, które gdzieś się w międzyczasie zagubiły. Jasne, jest to scena trochę przesadzona, może nie zbyt krwawa, ale zdecydowanie momentami lekko obrzydliwa. Co nie zmienia faktu, że jest idealnym zwieńczeniem tego pokręconego filmu.



Film Rogi nie spodoba się wszystkim. Ba, nie spodoba się większości. Jest to typ filmu, który będzie miał swoje grono wiernych fanów. Nie jest to stricte horror, więc trzeba się też w niego wczuć, zrozumieć jego konwencję. Podejść do niego jak do Domu w głębi lasu, nie całkiem poważnie.

Ocena: 8/10 <3

PS. Zajrzyjcie sobie do Michała na bloga. Też tam dziś w nocy o Rogach pisał i ma kompletnie odmienne zdanie na temat tego filmu - potwierdza to choćby sama jego ocena (dwa razy niższa od mojej).

PS2. Nie wiem gdzie Michał tam dostrzegł kilka zakończeń. Była jedna scena, podczas której pomyślałam, że pewnie to już koniec, bo rzeczywiście nadawała się na zakończenie, ale całe szczęście do końca było od niej jeszcze daleko. A scena melodramatyczna 20 minut przed końcem seansu na zakończenie się nie nadawała, bo nie kończyła wątku mordercy Merrin. Zakończenie jest jedno jedyne właściwe :)

czwartek, 30 października 2014

Sędzia (2014)...


Na film Sędzia do kina poszłam, gdyż już od czasów serialu Ally McBeal uwielbiam Roberta Downeya Jr. oraz filmy i seriale, gdzie w roli głównej występuje adwokat. Połączenie wyżej wymienionych wydawało się spełnieniem marzeń. Idąc do kina, nie nastawiałam się jednak na nic wybitnego. Ot, taki film dla zabicia czasu. Zobaczę co im tam wyszło, a potem "objadę" ich od góry do dołu w swojej recenzji (dobrze przecież wiemy, że o wiele łatwiej pisać o czymś złym niż o czymś dobrym). Jakie było moje zdziwienie kiedy z sali wyszłam zachwycona. Nie mam się prawie w ogóle do czego doczepić i ogłaszam wszem i wobec, że ten film trzeba zobaczyć.



Ale zacznijmy od początku... A na początku poznajemy Hanka Palmera - wziętego prawnika, który sam o sobie mówi, że "niewinnych ludzi na niego nie stać". Hank ma piękną żonę, cudowną córeczkę, wielki dom i świetny samochód. Pozory mogą jednak mylić. Hank ma bowiem także "dysfunkcyjną" rodzinę, a przede wszystkim ojca. Tego poznajemy chwilę później, kiedy jego syn przyjeżdża do rodzinnego miasteczka na pogrzeb matki. Przyjeżdża na jeden dzień, jednak nie uda mu się tak szybko uciec. Bowiem jego ojciec Joseph - notabene niesamowity, poważany przez wszystkich, tytułowy sędzia - zostanie oskarżony o morderstwo.




Sędzia wydaje się być z początku filmem stricte "prawniczym". Mamy prawnika i sędziego w rolach głównych. Film zaczyna się właściwie niemal sceną w sądzie. Nawet plakat nam to sugeruje. Jak jednak napisałam już powyżej, pozory często mylą. Więcej mamy tu bowiem dramatu rodzinnego. Sceny w sądzie są niejako tylko tłem dla opowiadanej historii. A dramat mamy zbudowany świetnie. Ojciec i syn, którzy nie widzieli się od wielu lat, którzy nawzajem za sobą chyba nie przepadają, nie potrafią ze sobą rozmawiać, a co tu dopiero mówić o wytrzymywaniu razem pod jednym dachem. Widzimy to już w ich pierwszej wspólnej scenie - ojciec wita syna w domu w dzień jego przyjazdu, na dzień przed pogrzebem żony. W domu jest mnóstwo ludzi, wszyscy przyszli złożyć kondolencje. Hank powie potem do swojego brata: "Wszystkich uściskał, a tylko mi podał rękę". Dziwne to trochę. No bo w końcu to jego syn. Jak bardzo zły by nie był, ojciec powinien uściskać go w momencie powrotu do domu, powinien się z tego powrotu cieszyć. Ten uścisk się Hankowi należał, szczególnie w dniu śmierci jego matki.




Potem mamy jeszcze mnóstwo podobnych scen. Scen wypominania sobie nawzajem swoich dawnych i obecnych błędów, scen, w trakcie których zastanawiamy się, kto jest tak naprawdę gorszy - czy ten ojciec, który syna nie docenia i wciąż pamięta jego błąd z młodości czy ten syn, który opuścił dom i, gdyby nie śmierć matki, pewnie w ogóle by do niego nie wrócił. Jednak wraz z rozwojem wydarzeń wydaje się, że ich relacja się zmienia. Po chwili jednak znów ukazuje nam się scena, w której wszystko jest tak jak dawniej i zastanawiamy się, co się dzieje - przecież jeszcze przed chwilą tak świetnie się dogadywali. Całość kończy się jednak w sposób właściwie idealny. Ostatnia scena jest sceną ostateczną, podsumowującą całą ich relację w sposób zaskakujący, a jednak tak bardzo do przewidzenia.



Sędzia to film, który opiera się głównie na aktorach. W szczególności tych dwóch głównych. Mamy więc Roberta Downeya Jr. jako syna - Hanka Palmera oraz Roberta Duvalla jako ojca - sędziego Josepha Palmera. O Duvallu mogę powiedzieć tylko jedno. Ten człowiek zdaje się w ogóle nie starzeć. Ma 83 lata, a wydaje się właśnie teraz być w swojej szczytowej formie. Mało jest aktorów w jego wieku, wręcz z jego pokolenia, którzy nadal tak dobrze i starannie dobieraliby swoje role. Jeżeli zaś chodzi o Roberta Downeya Jr. to coraz częściej słychać głosy, że po filmie Iron Man każdą swoją postać gra tak samo. Jego Sherlock Holmes i Peter Highman z Zanim odejdą wody rzeczywiście Tony'ego Starka bardzo mocno przypominają. Po filmie Sędzia słyszałam podobne głosy. Nie przeszkadzałoby mi to, gdyż lubię jego role nawet jeśli jedna od drugiej zbyt wiele się nie różni. Hank Palmer nie jest jednak Tonym Starkiem. Jasne, trochę go przypomina z usposobienia, z nastawienia do życia i ludzi (kobiet przede wszystkim). Jest to jednak podobieństwo widoczne jedynie w charakterze postaci, a nie w grze aktorskiej. Nie zapominajmy, że to jest facet, który zagrał Charliego Chaplina w filmie Richarda Attenborough na tyle dobrze, że ciężko go od oryginału odróżnić (i to nie tylko ze względu na charakteryzację). Robert Downey Jr. wiele umie jako aktor i filmem Sędzia stara nam się to przypomnieć. Jest też tutaj jednak Billy Bob Thornton, który jako siwiutki prokurator prezentuje się znakomicie. Niezwykle przyjemnie podziwia się pojedynek tych dwóch panów na sali sądowej.



Dotarłam już właściwie do końca, więc na koniec małe "ale". Poza dwoma głównymi wątkami - sądowym oraz relacji ojca z synem - mamy w filmie Sędzia jeszcze wątek poboczny, a jest nim życie miłosne Hanka Palmera. Kiedy główny bohater wraca bowiem do rodzinnego miasteczka, spotyka tam swoją miłość z czasów jeszcze licealnych, kiedy to był młodym, głupim, zbuntowanym chłopakiem. Okazuje się oczywiście, że "stara miłość nie rdzewieje" i możemy podziwiać próby romansu tej dwójki. Jedyne co mam do zarzucenia temu filmowi to właśnie ten wątek. Jest on tutaj bowiem całkowicie zbędny. Równie dobrze można by go z filmu wyciąć i nikt nie zauważyłby różnicy, a mielibyśmy dzięki temu film, który trwałby nie 140 minut, a np. 120 minut.



Film Sędzia szczerze polecam. Wszystkim. Bo każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Więc nie wahajcie się więcej i idźcie do kina, póki jeszcze go grają :)

Ocena: 8/10


FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WARNER BROS POLSKA

Advertisement

sobota, 18 października 2014

5. Festiwal Kamera Akcja cz.3 - Otwarcie: Mommy (2014)...


Najnowszy film Xaviera Dolana Mommy mieliśmy przyjemność obejrzeć jako otwarcie tegorocznego Festiwalu Kamera Akcja. Przyznaję bez bicia, że z całego dorobku tego młodego kanadyjskiego reżysera widziałam jedynie jego poprzedni film Tom (także zresztą podczas festiwalu - nowe horyzonty: kamera akcja - zapowiadającego październikowy festiwal). Tom podobał mi się bardzo. Był to film absolutnie w moim "stylu": zaskakujący, nieprzewidywalny, trzymający w napięciu thriller. Po tamtym seansie pomyślałam, że muszę nadrobić wcześniejsze filmy Dolana. Niestety nigdy nie znalazłam na to wystarczająco dużo czasu i chęci. W zeszły czwartek obejrzałam Mommy i od razu zmieniłam zdanie. Tym bardziej, że słyszałam, że jest to film bardzo podobny do pierwszego filmu reżysera - Zabiłem moją matkę


Mama rozpoczyna też nowy cykl recenzji na blogu, cykl zatytułowany Filmy na bezsenność. Jedni wiedzą, inni nie, ale po nocach spać nie mogę, dlatego też często wyszukuję filmy, które znudzą mnie na tyle, że na nich usnę. Mama jest jednym z takich filmów. Filmy takie oceniane będą oczywiście w skali 1-10, tak jak do tej pory wszystkie filmy (to, że coś jest nudne, nie znaczy, że od razu jest złe). Dodatkowo powstała także oddzielna skala dla tych filmów, skala "po jakim czasie uśniesz" - 15 min, 30 min, połowa filmu, całość. Wróćmy jednak do filmu.


Tytułowa mama - Diane, to kobieta, która samotnie wychowuje syna Steve'a. Kiedy ich poznajemy Steve właśnie zostaje wyrzucony ze szkoły z internatem za podpalenie stołówki, wskutek którego ucierpiał jeden z uczniów. Diane zabiera więc syna, u którego stwierdzono ADHD, do domu. 


Relacja między matką a synem w nowym filmie Dolana jest dosyć niezwykła, chciałoby się powiedzieć, że wręcz dziwna. Steve ma 15 lat, ale Diane pozwala mu pić wino czy palić papierosy. Mało tego, Diane podaje synowi papierosa, którego sama odpaliła. Są ze sobą tak blisko, że momentami miałam wrażenie, że dojdzie tu do jakichś kazirodczych scen. Steve zresztą kocha matkę tak mocno, że byłby w stanie dla niej zabić. Nie jest w stanie zapanować nad sobą, kiedy widzi, że Diane jest "zainteresowana" ich sąsiadem. Doprowadza go do szału myśl, że jego mama mogłaby być z kimkolwiek innym niż jego ojciec bądź on sam. Boi się, że w momencie kiedy Diane znajdzie sobie nowego mężczyznę, on sam pójdzie w odstawkę, przestanie go kochać, a może nawet pozbędzie się go ze swojego życia. Steve nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że matka kocha go w bardzo podobny sposób. Może i nie próbuje zawłaszczyć go tylko i wyłącznie dla siebie, ale stara się zrobić wszystko, żeby żyło mu się jak najlepiej. Zabiera go do domu, stara się za wszelką cenę jak najszybciej znaleźć jakąkolwiek, choćby najgorszą pracę, po to tylko, żeby syn mógł mieć lepsze życie niż ona. Bo przecież każda matka kocha swoje dziecko bez względu na wszystko.


Do tego duetu dołącza jeszcze jedna osoba - sąsiadka z naprzeciwka, Kyla. Kyla jest nauczycielką, przebywającą na urlopie naukowym z powodu problemów z mową. Za namową Steve'a i Diane, Kyla staje się stałą bywalczynią w ich domu, pomagając chłopakowi w nauce. Steve zachowuje się w stosunku do sąsiadki podobnie jak w stosunku do matki. Jest bezpośredni, momentami brutalny. Jednak Kyla także potrafi się mu "odgryźć". I to w sposób o jaki nikt by jej nigdy nie podejrzewał. Zaskakujące w tej kobiecie jest to, że żeby pomóc rodzinie Diane, Kyla zaniedbuje swoją własną rodzinę. Ma bowiem męża i córeczkę, którzy idą w odstawkę, kiedy w drogę wchodzi Steve.


Aktorsko Mama stoi na bardzo wysokim poziomie. Dolan zatrudnił aktorki, które już zna. W rolę tytułową wcieliła się Anne Dorval, którą fani kanadyjskiego reżysera mogą pamiętać z dwóch filmów: Zabiłem moją matkę oraz Wyśnionych miłości. Nie wiem jak spisała się w tych dwóch filmach albo w jakimkolwiek innym, gdyż był to pierwszy film, w którym miałam przyjemność ją oglądać. I była to naprawdę wielka przyjemność. Dorval jest aktorką niezwykle wyrazistą, jej postać bardzo mocno gra widzowi na emocjach, przeżywamy razem z nią każde wydarzenie i wczuwamy się w jej położenie. Dlatego też jesteśmy w stanie zrozumieć decyzję, którą podejmuje. Także odtwórczyni roli Kyli, Suzanne Clement, znana jest fanom Dolana z jego dwóch poprzednich filmów: Zabiłem moją matkę oraz Na zawsze Laurence. Kyla to kobieta bardziej skomplikowana. Spokojna, cicha, ma problemy z mową. Nauczanie Steve'a pomaga jej właśnie z tymi problemami, co nie zmienia faktu, że przy mężu nadal zachowuje się tak jak wcześniej. Jedynie przy sąsiadach może odpocząć i pokazać swoją prawdziwą twarz. A w skrajnych przypadkach potrafi nawet "pokazać pazur". Jednocześnie zamiast zajmować się swoją własną rodziną i swoim własnym dzieckiem, zaniedbuje ich na rzecz Steve'a i Diane.W roli Steve'a Dolan obsadził zaś, debiutującego na wielkim ekranie, Antoine-Oliviera Pilona. Chłopak poradził sobie naprawdę dobrze. Jak na swoją pierwszą wielką rolę, to nawet wręcz genialnie. 


Mama to film naprawdę dobry. Ma wiele plusów, wiele świetnych scen, dobrych aktorów. Nie zmienia to jednak faktu, że film jest niezwykle nudny i dłuży się okropnie. W trakcie seansu zmieniałam pozycję w fotelu, średnio raz na 5-10 minut. I to nie tylko dlatego, że fotele w Kinie Wytwórnia nie są najwygodniejszymi fotelami kinowymi w jakich siedziałam. Film ma w sobie mnóstwo dłużyzn, scen zwyczajnie niepotrzebnych bądź za długich. Już sam fakt, że trwa on 140 minut daje do myślenia. Gdyby wyciąć wszystkie niepotrzebne sceny, skrócić film o przynajmniej 30-40 minut dostalibyśmy pozycję rewelacyjną, wręcz genialną. Takim sposobem mamy jednak do czynienia z filmem, który podczas oglądania w domu, oglądałabym na trzy razy, a w międzyczasie jeszcze zdążyłabym się wyspać. 


Film mimo wszystko polecam. Znam mnóstwo osób, które uważają Mamę za arcydzieło, które z pewnością otrzyma Oskara dla filmu nieanglojęzycznego. Ja nie byłabym tego taka pewna. Bardziej od filmu Dolana podobała mi się nasza polska Ida. O tym przekonamy się już w lutym, a ja poważnie zastanowię się czy nadal tak bardzo zależy mi na poznaniu wcześniejszego dorobku tego kanadyjskiego reżysera. 

Ocena: 6/10
Usnęłam (prawie) po: 30 minutach

środa, 15 października 2014

5. Festiwal Kamera Akcja cz.2 - III Ogólnopolski Zjazd Blogerów Filmowych...


Blogerom filmowym musiałam oczywiście poświęcić całkowicie oddzielną część relacji. Festiwal Kamera Akcja rozwija się bowiem i pod tym kątem. Przede wszystkim blogerzy filmowi mają możliwość otrzymania całkowicie nieodpłatnej akredytacji - to już ode zeszłego roku. Poza tym w tym roku w harmonogramie znalazły się dwa wydarzenia przeznaczone tylko i wyłącznie dla blogosfery filmowej.


Pierwszym z nich były Szybkie randki, które odbyły się w sobotę o godzinie 10:00. Wcześnie. Nawet bardzo wcześnie, biorąc pod uwagę to, że położyliśmy się spać ok. 5 nad ranem. Plan był prosty: bierzemy kilka osób ze świata okołofilmowego (niekoniecznie musieli to być krytycy, ale także na przykład przedstawiciele producentów czy dystrybutorów filmowych, etc.) i sadzamy ich osobno przy stolikach. Do tego dosadzamy kilku blogerów filmowych - w założeniu jeden na jednego. Co 10 minut krytyk zmienia stolik i podchodzi do każdego blogera. Wyszło jednak trochę inaczej niż planowaliśmy. Przede wszystkim dlatego, że na wydarzenie stawiło się mniej osób niż pierwotnie potwierdziło swoją obecność, z kolei blogerów filmowych było zbyt wielu. W niczym to nam jednak nie przeszkodziło, wręcz przeciwnie - dzięki temu na rozmowę z każdym mieliśmy 5 minut więcej. Nadwyżkę blogerów rozwiązaliśmy zaś w bardzo łatwy sposób - dobraliśmy się w kilkuosobowe grupki (nie wszyscy oczywiście).


W ostateczności na szybkie randki stawili się: Joanna Jakubik, Błażej Hrapkowicz, Anna Bielak, Kuba Armata, Marcin Adamczak, Kaja Klimek oraz Kuba Mikurda. Ostatni niestety nie osobiście, porozmawiać z nim jednak mogliśmy poprzez Skype'a. Ze strony blogerów mieliśmy zaś Arthouse, Seriale, filmy, muzyka, In Love With Movie, Okiem Kinomaniaka, Filmowy Kot, REC-EN-ZEN'T, Płonący Celuloid, Dyskretny Urok Kina i mnie oczywiście (nie mogłam przecież przegapić takiej okazji). Była też Monika z QOHam Kino, która przede wszystkim robiła za fotoreportera, ale czasami dosiadła się do którejś grupki i zamieniła z kimś parę słów :)


Spotkania mogę spokojnie zaliczyć do tych niezwykle udanych. Początkowo część z nas, blogerów (ja także), obawiała się tych rozmów z przyczyny całkowicie naturalnej - o czym my będziemy z tymi ludźmi rozmawiać. Jednak już przy naszych pierwszych rozmowach wszelkie obawy poszły w niepamięć. Każdy z gości okazał się osobą nie tylko kompetentną i inteligentną, ale także ciekawą i w każdym stopniu pomocną. Zapytać ich mogliśmy tak naprawdę o wszystko. A oni odpowiadali na każde nasze pytanie bez zająknięcia, nie wypominając nam na przykład, że po raz setny tego dnia ktoś się ich pyta o ulubiony film.


Z kim mi się najlepiej rozmawiało? Z Błażejem Hrapkowiczem, to na pewno. Jest to niezwykle przystępny człowiek, z którym można na przykład pożartować, a za chwilę wysłuchać jego mądrej, przemyślanej i rzeczowej rady na temat pracy krytyka filmowego w radiu. Ciekawostką jest to, że co tydzień słucham audycji Błażeja Hrapkowicza w radiowej Czwórce, a dopiero w niedzielę wieczorem uświadomiłam sobie, że on to on. Poza tym w TOP moich rozmów znajduje się także ta z Kubą Mikurdą. Była to rozmowa, której w zasadzie obawiałam się najbardziej, bo jest to człowiek niezwykle inteligentny (według mnie), a poza tym podziwiam zarówno jego, jak i całą jego pracę. Jako, że wszyscy z mojego otoczenia (szczególnie tego blogerskiego) doskonale zdają sobie z tego faktu sprawę, zostałam rzucona na głęboką wodę od razu na samym wejściu i niemal siłą wepchniętą przed laptopa. Okazało się jednak, że nie miałam się czego obawiać, a wręcz przeciwnie, rozmowa przebiegła mi bardzo przyjemnie, a czasu okazało się być zbyt mało. Świetnie rozmawiało się także z Joanną Jakubik, z którą porozmawialiśmy sobie o filmach - tych, które już widzieliśmy podczas festiwalu i tych, które bardzo lubimy, choć dobrymi filmami nie są. To z pewnością były moje TOP3 rozmowy. Wszystkie pozostałe rozmowy były jednak równie przyjemne i blogerzy, którzy na Szybkie randki się nie zgłosili, zdecydowanie mają czego żałować. Mam więc wielką nadzieję, że organizatorzy festiwalu także w przyszłym roku postanowią przygotować dla nas coś  równie ciekawego i rozwijającego oraz że naszym rozmówcom spotkania podobały się w równym stopniu co nam.


Drugim wydarzeniem przygotowanym specjalnie dla nas było oczywiście Ogólnopolskie Spotkanie Blogerów Filmowych. To odbyło się w niedzielę w samo południe, mieliśmy więc trochę czasu, żeby się przespać, chociaż poprzedniego dnia pobalowaliśmy z częścią blogerów z racji moich 23. urodzin. Spotkanie potrwało ok. dwóch godzin w trakcie, których poznaliśmy kilka nowych osób, przedstawiliśmy się sobie nawzajem i porozmawialiśmy o filmach. W zasadzie o filmach i nie tylko, bo dokładniej dyskutowaliśmy na temat przebiegu całego festiwalu, o tym co nam się podobało, a co nie, co widzieliśmy, a czego niestety obejrzeć nie daliśmy rady, etc. Na naszym spotkaniu gościliśmy także 1/3 organizatorów FKA - Malwinę Czajkę. Tradycją już jest dla naszych spotkań także to, że organizatorzy danego spotkania (tym razem padło na mnie i Anię z Arthouse) przygotowują dla blogerów drobne upominki zdobyte od swego rodzaju "sponsorów". Na poprzednich spotkaniach otrzymywaliśmy filmy na DVD, książki i tym podobne rzeczy. Łódź musiała być więc i pod tym względem wyjątkowa. Blogerzy filmowi otrzymali więc ważne bezterminowo wejściówki do Se-ma-for Muzeum Animacji. Szkoda, że osób, których nasza grupa jeszcze nie poznała, zjawiło się tak mało, bo miało być ich jeszcze kilkoro. Jednak nic straconego. Na pewno zdążymy się jeszcze poznać na kolejnych spotkaniach :)

Pizza musiała się u nas pojawić chociaż raz, bo bloger, który nie lubi pizzy nie jest prawdziwym blogerem :)


THANK YOU NOTES :)
Festiwal Kamera Akcja - za możliwość poznania osobiście ludzi, których na co dzień jedynie czytamy, słuchamy i oglądamy
Se-ma-for - za możliwość zwiedzenia Muzeum Animacji jakoś w najbliższym czasie
Ani z Arthouse - za pomoc w ogarnianiu niektórych kwestii
Zacnemu gronu blogerów filmowych za przybycie i możliwość spędzenia tych kilku dni w doborowym towarzystwie:

A w szczególności tym blogerom, którzy mieli to szczęście znaleźć się w moim mieszkaniu w sobotę późnym wieczorem za piękny prezent urodzinowy :)