House at the end of
the street, film, który w polskich kinach nie doczekał się jeszcze premiery, a do
którego scenariusz napisał David Loucka (autor scenariusza do Domu snów, niezłego thrillera z Danielem
Craigiem w roli głównej), miał być, według wszelkich opisów, przerażającym
horrorem, opartym na miejscowej legendzie. Określiłabym go jednak jako thriller
psychologiczny i to nawet całkiem niezły.
Historia opowiedziana w filmie oparta jest na miejskiej
legendzie, jakoby pewnej nocy trzynastoletnia Claire Anne zabiła swoich
rodziców i uciekła do pobliskiego lasu, w którym nadal żyje. Jedynym ocalałym
jest jej starszy brat Ryan (Max Thierot), który akurat przebywał poza domem.
Teraz, kilka lat po tych wydarzeniach, ponownie się tam wprowadza. Zaś do domu
po drugiej stronie ulicy wprowadzają się Elissa (Jennifer Lawrence) wraz z
matką Sarą (Elizabeth Shue). Wszystko zaczyna się komplikować kiedy Elissa
postanawia zaprzyjaźnić się z Ryanem.
Wielkim minusem House
at the end of the street jest fakt, że film naprawdę długo się rozkręca.
Jednak zakończenie okazuje się być warte przeczekania pierwszej połowy, a nawet
2/3 filmu. Bardzo mocno zostają rozbudowane postacie, które przedstawiono tu z
każdej możliwej strony. Nawet matka Elissy to bardzo rozbudowana postać.
Poznajemy jej pobudki, powody, dla których nie ufa córce. Jest ona pełnoprawnym
uczestnikiem wydarzeń, co w thrillerach i horrorach zdarza się rzadko.
Zazwyczaj rodzice w takich filmach są jedynie postaciami pobocznymi, mało
ważnymi dla rozwoju wydarzeń.
Wydarzenia ukazane w filmie od początku są wielką zagadką.
Najpierw zastanawiamy się dlaczego właściwie Carrie Anne zabiła rodziców (swoją
drogą kto daje córce imię po słynnej dziewczynie z książki Kinga, która zabiła
własną matkę). Kiedy Ryan opowiada Elissie swoją historię wydaje nam się, że
już poznaliśmy powód, z czasem okazuje się jednak, że bardzo się myliliśmy.
Zastanawiamy się więc co tak naprawdę dzieje się za zamkniętymi drzwiami domu
Ryana. I znowu. Film pokazuje nam rozwiązanie tej zagadki, które później
okazuje się niesamowitym nieporozumieniem. Zaczynamy poznawać „prawdziwą
prawdę” dopiero ok. 30 minut przed końcem filmu. I to nie wszystko naraz, ale
fragment po fragmencie. Jednak do samego końca, aż do ostatniej sceny brakuje
nam wszystkich elementów układanki. Ostatni element otrzymujemy dosłownie w
ostatniej scenie przed napisami końcowymi, a wtedy wszystko w naszych głowach
zaczyna układać się w całość.
Aktorstwo
jest w House at the end of the street przeciętne.
Prócz świetnego Thierota i niezłej Lawrence nikt się specjalnie nie
wyróżnia. Nawet Elizabeth Shue, która teoretycznie mogła zaprezentować naprawdę
dużo, w praktyce pokazała niewiele. Lawrence może i jest dobrą aktorką, ale
tutaj tego nie pokazała. Zabrakło mi czegoś w niej samej, jak i w postaci,
którą grała. Nie była jednak do końca głupią blondynką uciekającą przez las
przed zabójcą, po drodze potykając się o każdy kamyk (choć raz potknęła się o
własne nogi), a to się ceni. Za to Max Thierot to z pewnością aktor, którym
warto się zainteresować. Grywa raczej w mało znanych produkcjach. Ma jednak
wielki potencjał, żeby zostać wybitnym aktorem (ma dopiero 24 lata, więc ma na
to jeszcze trochę czasu). Jego Ryan w
to rola wspaniała, zdecydowanie wybijająca się ponad wszystkich
pozostałych aktorów.
House at the end of the street to zdecydowanie nie film dla
każdego. Nie zrażajcie się jednak tym, że portale filmowe podają, że
jest to horror. Ja z zasady nie oglądam filmów zaklasyfikowanych jako horror
sama, gdyż jestem raczej bojaźliwą osobą, a ten byłam w stanie obejrzeć sama, a
nawet nie mogłam doczekać się zakończenia. Jak już pisałam wcześniej jest to
thriller o mocnym zabarwieniu psychologicznym, i to niezły thriller.
Ocena: 5+/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz