wtorek, 1 stycznia 2013

Hotel Marigold (2011)...


Co może powstać z połączenia najlepszych angielskich aktorów najstarszego żyjącego pokolenia? Majstersztyk aktorski? To na pewno. Ale czy to wystarczy żeby film uznać za dobry, a przynajmniej wart obejrzenia?



Hotel Marigold rozpoczyna się od przedstawienia bohaterów. Evelyn (Judie Dench) to kobieta, która stosunkowo nie dawno straciła męża, a razem z nim wszystkie pieniądze, a także mieszkanie. Douglas (Bill Nighy) i Jean (Penelope Wilton) Ainslie to małżeństwo, które straciło wszystkie oszczędności przez wkład w nowy interes córki. Madge (Celia Imrie) to kobieta, która miała już kilku mężów, a teraz szuka nowego. Norman (Ronald Pickup) to stary podrywacz. Niestety ciężko mu znaleźć kobietę, która nie zwracałaby uwagi na jego wiek. Gram (Tom Wilkinson) to sędzi Sądu Najwyższego, który pewnego dnia postanawia, że ma już dość takiego życia. I w końcu Muriel (Maggie Smith) - kobieta, która jest rasistką, a musi zostać wysłana do Indii na zabieg wstawienia biodra. Wszyscy oni znajdują ofertę hotelu Marigold. Jest to ładnie nazwany dom starości, jednak nie taki jaki znamy z amerykańskich filmów. Ten wygląda pięknie, wręcz zjawiskowo. Przynajmniej w ulotkach promocyjnych. Bo niestety na miejscu okazuje się, że hotel to niemal ruina, którą prowadzi szalony młody chłopak imieniem Sonny (znany ze Slumdoga Dev Patel). Pensjonariusze postanawiają coś z tym zrobić.



Film zapowiadany był wszem i wobec jako komedia. No cóż. Komedią on raczej nie jest. Określiłabym go raczej mianem komediodramatu. Przyglądamy się rozkwitającym przyjaźniom i miłościom, stratom, ale i zyskom. A wszystko to wśród emerytów. Ludzi, którzy nam młodym, wydają się starzy, zniedołężniali, niedomagający, narzekający i nie potrafiący się bawić (a może to tylko polscy emeryci?). 



Hotel Marigold został nakręcony na podstawie książki, której nie czytałam. Nie jestem więc w stanie powiedzieć czego jest za dużo, a czego brakuje. Pamiętam jednak zacięte dyskusje, jakoby film kompletnie nie oddawał książki, a raczej zmieniał diametralnie jej przesłanie. Miał on ukazywać zacofane Indie w stosunku do Anglii, która jest krajem cywilizowanym. Podobno w filmie zawarte zostały wszelkie stereotypy dotyczące Hindusów. Może nie wszystkie, ale rzeczywiście parę stereotypów się pojawiło. Były one jednak jeden po drugim obalane. Anglicy zachwalali hinduską kuchnię, krajobrazy, świątynie. Hotel Marigold w pewnym stopniu (małym, ale zawsze) przybliża nam kulturę Indii. 



Co było w tym filmie wspaniałe to, jak wspomniałam już na początku, aktorstwo. Do filmu zebrani zostali jedni z najlepszych angielskich aktorów, co zdecydowanie wpływa na odbiór filmu. Mamy więc wspaniałą, uwielbianą przeze mnie, w szczególności za rolę M w kolejnych filmach z serii o Jamesie Bondzie, Judie Dench. Dench jest jak zawsze damą. Piękną kobietą, która stara się poradzić sobie z przeciwnościami losu, jednocześnie pozostając wytworną Brytyjką. Jest także słynna profesor McGonagall z serii o Harrym Potterze, czyli Maggie Smith. Jej rola była fantastyczna. Zdecydowanie najlepsza ze wszystkich. Jest ona niezwykle przekonująca w swojej nienawiści do każdego człowieka o innym kolorze skóry niż biały. Kolejny aktor, którego podziwiam, choć absolutnie go nie lubię, to Bill Nighy. Jak zwykle, niesamowicie oddał nam charakter, wnętrze swojej postaci. Jednak młode pokolenie także nie wypada najgorzej przy starych wyjadaczach. Szczerze podziwiam Deva Patela za rolę szalonego chłopaka z wizją w tym filmie. 



Było kilka rzeczy, które mi się w tym filmie nie trzymały kupy, a także kilka, które były mało logiczne. Przede wszystkim przemiana Muriel. Zdecydowanie zbyt szybka. Rozumiem, że mamy ograniczony czas w filmie, ale żeby zmienić aż tak diametralnie swój charakter nie wystarczy taka "drobnostka" jaka została w filmie ukazana. Za to nie trzymało mi się kupy, co zauważył mój tata (może i błędnie, nie znam perfekcyjnie indyjskiej kultury), że w Indiach, po śmierci męża, kobieta wtrącała się do każdej sprawy i rządziła swoim synem. Zawsze wydawało mi się, że kobiety nie mają zbyt wiele do powiedzenia, szczególnie po śmierci męża (może jestem w błędzie, jeśli tak - niech mnie ktoś z niego wyprowadzi). 



Hotel Marigold zawiódł moje oczekiwania. Spodziewałam się czegoś znacznie lepszego pod względem historii. Nie był także śmieszny. Nie powiem, że w ogóle, bo skłamię, było kilka żartów sytuacyjnych, ale ten kto zaliczył ten film do komedii grubo się pomylił. Jest to jednak, z pewnością, film wart zobaczenia. Przynajmniej ze względu na wyśmienite aktorstwo.

Ocena: 5/10

1 komentarz:

  1. Mi również niespecjalnie się podobał. Oczekiwałam więcej od tego filmu, a wyszło takie nie wiadomo co. Niby bez żenady, ale jednak słabe kino.

    OdpowiedzUsuń