Czwarta część „Piratów z Karaibów” opowiada dalsze losy
kapitana Jacka Sparrowa. Tym razem nasz ulubiony pirat pragnie odnaleźć źródło
młodości. Wieść ta dociera do Czarnobrodego, któremu zostało przepowiedziane,
że w przeciągu tygodnia zostanie zabity przez mężczyznę z jedną nogą, którym
okazuje się, znany nam już z poprzednich części, kapitan Barbossa. Córka
Czarnobrodego, piękna Angelika, w trosce o ojca, porywa Sparrowa (z którym
kiedyś coś ją łączyło:P), którego zadaniem staje się doprowadzenie legendarnego
pirata do źródła młodości.
„Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach to kolejny film
przygodowy ze znakomitą obsadą. Widzimy tu bowiem takie znane twarze jak Johnny
Depp w roli Sparrowa, Geofrey Rush jako Barbossa czy Penelope Cruz jako
Angelika. Depp, którego osobiście uwielbiam, po raz czwarty z kolei tworzy
znakomitą postać kapitana Czarnej Perły, który przez cały czas sprawia wrażenie
jakby był naćpany albo przynajmniej pijany. Podobnie jak w poprzednich
częściach „Piratów…” Sparrow jest postacią, która wywołuje uśmiech na ustach, a
przez większość czasu także śmiech. Depp w roli Sparrowa jest osobą, dla której
się po prostu ten film nadal ogląda. Aktor stworzył wyjątkową postać, za którą
powinien dostać Oscara (ale niestety albo stety dostał go wtedy Sean Penn za "Rzekę tajemnic"). Kolejnym świetnym
aktorem w filmie jest Geofrey Rush (którego znamy także z roli logopedy w „Jak
zostać królem”) w roli Barbossy, który tym razem przyłączył się do oddziałów
króla. Wyrusza on jednak do źródła młodości za Czarnobrodym ze zlecenia króla.
Król bowiem chciałby pozostać młody (chyba zresztą jak każdy). Oczywiście w
trakcie filmu okazuje się, że jego osobisty cel był zupełnie inny. Ale to już
zostawiam wam do obejrzeniaJ Geofrey Rush, wielostronny aktor, tym razem jako
pirat z jedną drewnianą noga, który przeszedł na stronę króla wygląda i gra po
prostu świetnie. Nic dodać, nic ująć. Tym razem reżyser postarał się i ściągnął
do swojego filmu boską Penelope Cruz, która pomimo ciąży spisała się świetnie.
Nie żebym dyskryminowała kobiety w ciąży. Chodziło mi raczej o to, że musiała
chodzić, skakać, biegać i walczyć w skwarze, w ciężkim stroju pirata, a i tak
wyglądała zjawiskowo, jak zawsze. Zagrała także jak zawsze dobrze, na swoim
poziomie, chociaż zdecydowanie nie wybitnie. W nowych „Piratach…” nie zobaczymy
już jednak znanych z poprzednich części Keiry Knightley i Orlando Blooma.
Chociaż dla mnie to żadna różnica, bo jakoś nie przywiązałam się zbytnio do
odgrywanych przez nich postaci to jednak niektórych od razu odstrasza to od
filmu.
Tym razem za reżyserię wziął się Rob Marshall (reżyser
takich filmów jak „Chicago”, „Wyznania gejszy” czy „Nine”). Tak się składa, że
widziałam wszystkie jego filmy (za dużo ich nie jest bo tylko pięć) i jest to
jego zdecydowanie najgorszy obraz. Ogólnie rzecz biorąc film jest dobry. Tym
bardziej, że jest to rzeczywiście świetny film przygodowy, niemal powracający
do korzeni, bo tym razem nie mamy w nim żadnych olbrzymich potworów, duchów,
bogiń czy tym podobnych rzeczy. Jedynymi odstającymi od normy postaciami są syreny
(które swoją drogą w filmie zostały naprawdę pięknie przedstawione) i załoga
statku Czarnobrodego, która podobno jest zombie (chociaż jak dla mnie w ogóle
na takich nie wygląda). Jednak jeżeli przyrównamy „Piratów…” do poprzednich
dzieł Marshalla to zobaczymy, że na tle jego innych filmów ten wypada słabo.
Ale… Nie wszyscy oglądają film dla reżysera:P
Niepotrzebnie, moim zdaniem, wprowadzono do filmu wątek
religijny. Tym bardziej, że wątek ten wprowadzono i niejako pozostawiono samemu
sobie, gdyż zbytnio go nie rozwinięto. Jedyne rzeczy, które się do religii
odwołują to ksiądz (który swoją drogą wygląda jak model, szczególnie kiedy
zdejmuje koszulę^^), który to zakochuje się w syrenie, a jego wątek zostaje
niewyjaśniony oraz sprawa zbawienia duszy Czarnobrodego. Poza tym jednym
wątkiem, który jest niepotrzebny i wątkiem księdza i syreny, który pozostaje
niewyjaśniony w scenariuszu wszystko gra. Chociaż jeśli przyrównamy tę część
cyklu do poprzednich… Cóż. Mi „Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach” podobali
się dużo bardziej niż „Piraci z Karaibów: Na krańcu świata” (dla tych co nie
wiedzą – trzecia część cyklu), który to film wyłączyłam mniej więcej w połowie
i już więcej nie włączyłam.
Podsumowując. Film dobry. Może nie na tyle żeby wydawać na
niego pieniądze i chodzić na niego do kina, ale na pewno do obejrzenia w
telewizji. Zapewnia rozrywkę na poziomie dobrego filmu przygodowego (niemal) w
starym stylu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz