Annabelle, czyli spin-off Obecności do kin wszedł w ostatni piątek (3. października), ale ja miałam okazję się na niego wybrać dopiero w poniedziałek. Przez te kilka dni zdążyłam się nasłuchać o tym jaki to jest słaby film, że nie ma co go w ogóle do Obecności porównywać, że w ogóle nie straszny, że nudny. Ile w tym racji? Okazuje się, że całkiem sporo. Bo chociaż film nie okazał się aż tak słaby jak wszyscy mówią, to jednak nie jest on nawet w połowie tak dobry jak się spodziewałam. Czekałam na tę produkcję blisko rok i niestety zawiodłam się na niej okrutnie.
Zacznijmy jednak od początku. Na początku była lalka. Bardzo rzadka, ciężka do znalezienia i cenna dla kolekcjonerów. Mia otrzymuje taką lalkę od męża niedługo przed narodzinami ich pierwszego dziecka. Pewnej nocy na dom młodej pary napadają sataniści, którzy jednak dość szybko zostają unieszkodliwieni przez policję. Policjanci nie mogli jednak przewidzieć, że jedna kropla krwi zmarłej Annabelle (bo tak miała na imię dziewczyna, który na dom Mii i Johna napadła) ożywi "martwą" lalkę. Mia i John przeprowadzają się, a lalka podąża za nimi...
Annabelle rozpoczyna się tą samą sceną, którą widzimy na początku Obecności. Dokładnie tą samą sceną, tylko nieco skróconą. Spodziewamy się więc horroru, który poziomem temu znakomitemu filmowi dorówna. W końcu za kamerą stanął John R. Leonetti, czyli człowiek, który odpowiada za zdjęcia do Obecności oraz obu części Naznaczonego. Sam James Wan też do Annabelle rękę przyłożył, zajmując się produkcją. Mogłoby się wydawać, że James Wan, którego możemy spokojnie chyba nazwać jednym z mistrzów horroru, nie podpisałby się pod słabym horrorem. Wygląda jednak na to, że Wan pomagał przy produkcji na tej samej zasadzie co w przypadku każdej kolejnej części Piły, czyli - "nakręciłem film, dzięki któremu ten film powstał, więc podpiszę się pod tym, bo co mi szkodzi".
Największym moim zarzutem w przypadku Annabelle jest po prostu to, że film jest nudny. Rozkręca się on tak długo, że momentami ma się ochotę wyjść z kina. I uwierzcie mi, dwie osoby wyszły w trakcie seansu. Seans jest w dodatku niezwykle długi. Sam film trwa 99 minut, a przecież trzeba do tego doliczyć jeszcze ok. 30 minut reklam. Obecność także z początku się trochę dłużyła i dosyć długo się rozkręcała, jednak kiedy już coś zaczęło się dziać, siedziało się cały czas w napięciu. Dzięki temu, zapomina się o tym, że seans początkowo się dłuży, a jednak zapamiętuje się jedynie te dalsze sceny, kiedy dzieje się już tak wiele, że właściwie nie ma chwili wytchnienia. Annabelle nie dość, że rozkręca się długo, to w dodatku dalsza część filmu, a w szczególności przerażające sceny, wcale tych dłużyzn nie wynagradzają.
Trzeba jednak przyznać Annabelle, że trzyma w napięciu. Niestety nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Raczej w stylu - liczę na to, że właśnie teraz coś się stanie i, bum, nic się nie stało, napięcie opada. Tyczy się to przede wszystkim "postaci" lalki. W końcu ona jest tutaj "główną bohaterką", tytułową "postacią". Wydawałoby się, że, tak jak opowiadano o niej w Obecności, lalka będzie coś robiła. Przemieszczała się, ruszała głową, atakowała rodzinę, cokolwiek. Nie chodzi mi o to, żeby biegała za ludźmi z nożem w ręce, bez przesady, nie róbmy z niej drugiej Laleczki Chucky. Ale dla przykładu - lalka leży na bujanym fotelu z głową obróconą w stronę obiektywu kamery. Mia zagląda do pokoju i zaraz z niego wychodzi. W tym momencie widz ma ogromną nadzieję na to, że lalka obróci głowę. Sugeruje to obraz, dźwięk, muzyka, a nawet sama historia. Nic się jednak nie dzieje, przechodzimy do następnej sceny. Taka sytuacja powtarza się w filmie kilkukrotnie.
Annabelle nie jest jednak horrorem do końca słabym. Może i nie wyszłam z kina zachwycona i przerażona, ale jednak film przypadł mi do gustu. Reżyseria nie wyszła Leonettiemu źle. Największym problemem tego filmu jest po prostu scenariusz. Gdyby go skrócić o jakieś chociażby 15-20 minut, mielibyśmy film o wiele bardziej przerażający, choć nadal przewidywalny. Scen niepotrzebnych, takich trochę "zapychaczy" było bowiem w filmie kilka. Wycinamy je i mamy w miarę dobry horror. Było też kilka scen, na których można się było rzeczywiście przerazić. Może i nie były to sceny w stylu - już do końca będę oglądała film przez palce, jednak raz, a może nawet i dwa udało im się wystraszyć mnie na tyle, że lekko podskoczyłam w fotelu. A kiedy wracałam już do mieszkania, nawet się wzdrygnęłam przed wejściem do ciemnego parku.
Annabelle nie jest filmem aż tak słabym jak wszyscy mówią, ale nie jest też jakim rewelacyjnym filmem. Taki przeciętniak, którego z pewnością warto jednak zobaczyć. Przynajmniej po to, żeby wyrobić sobie o nim własne zdanie. Osobom strachliwym z pewnością się spodoba. Takie to trochę połączenie Dziecka Rosemary z Naznaczonym i domieszką Laleczki Chucky. Niekoniecznie dla wielbicieli horrorów, koniecznie dla pozostałych osób :)
Ocena: 6+/10
A tak wygląda prawdziwa Annabelle, która po dziś dzień umieszczona jest w muzeum małżeństwa Warren. Słodziaśna, prawda? ;)
Na zdjęciu Patrick Wilson, który zagrał Eda Warrena w Obecności.
FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WARNER BROS POLSKA
Pffff Jakby dali oryginalną lalkę do filmu to by wyszła niezła padaczka :) Annabelle nie jest zła, jednak dla widza, który widział wszystkie tytuły do których nawiązuje reżyser, jest po prostu średnia. Nie ma w niej nic oryginalnego. Dodatkowo absurdalne sceny (jak matka, która zostawia niemowlaka i wybiera się na przechadzkę by wyrzucić JEDEN karton) tylko psują całość.
OdpowiedzUsuń