niedziela, 9 lutego 2020

Styczeń 2020 w kinie - blogerskie podsumowanie...

Styczeń w kinie zazwyczaj jest najlepszym miesiącem pod względem wysokiej jakości filmów. W końcu do polskich kin wchodzi wtedy większość nominowanych do nagród wszelakich dzieł. Czy tak samo było w tym roku? Przekonajcie się sami.

W jury tradycyjnie:
Ewa z Popkultura 
oraz ja :)


JAK ZOSTAŁEM GANGSTEREM. HISTORIA PRAWDZIWA


MICHAŁ - Pierwsza, potężna niespodzianka w 2020 roku! Jak zostałem gangsterem to kino niemal kompletne, wielkie pod każdym względem. Maciej Kawulski przerósł niejednego Mistrza i pokazał, jak współcześnie nakręcić genialną produkcję gangsterską. Irlandczyk? Pfi, zapomnijcie o tym  przereklamowanym gniociku! To film Kawulskiego pokazuje, czym jest prawdziwe kino! Mamy tu absolutnie fenomenalnych aktorów (duet Kowalczyk-Włosok to istna petarda, coś wybitnego!; na plus także świetny, kinowy debiut Natalii Szroeder), wyrębiasty w kosmos soundtrack (potężny szacun za genialne wykorzystanie Child in Time Deep Purple w pełnej, nie radiowej, wersji!), genialne dialogi, mistrzowsko prowadzoną narrację oraz niesamowite zdjęcia. Jak zostałem gangsterem to film, który pokazał, że Polacy mogą, z palcem w pupie, skopać zadki zagranicznym, wychwalanym pod niebiosa, dziełom i to w gatunku, nieco już niestety u nas, zapomnianym. Panie Kawulski, już nie mogę doczekać się kolejnego filmu!

AGATA - Coś rewelacyjnego! I to nie tylko, „jak na polski film”, ale tak w ogóle. Świetny montaż, zdjęcia, muzyka (podobno najdroższy soundtrack w naszym kraju, ale to słychać :D), wciągająca i sprawnie poprowadzona fabuła oraz genialni aktorzy każdo-planowi. Poleciłam już niejednej osobie i jak na razie nie usłyszałam słów zawodu :) 

MONIKA - To jest jeden z najlepszych polskich filmów gangsterskich jakie widziałam. Ujął mnie od pierwszej minuty, zaskoczył na końcu i trzymał w napięciu przez ponad dwie godziny. Kowalczyk i Włosok genialnie autentyczni. Strasznie podobało mi się, że film nie utonął w przekleństwach jak u samozwańczego króla sensacji Patryka V. Dialogi były autentycznie, forma przekazu światowa, a muzyka doskonała. No i dla mnie osobiście pociski po Masie MAJSTERSZTYK. Swoją drogą to Kowalczyk ma zabójczy radiowy głos.

EWA - Och, mój Ci on! Największe zaskoczenie stycznia 2020. Gdy spodziewaliśmy się nieznośnego paździerza w stylu Vegi, niespodziewanie dostaliśmy nad wyraz dobry film o polskiej gangsterce i bromance w jednym. Brutalny, zabawny, przekonujący do siebie brakiem nadęcia i prawdziwością w sposobie opowiadania. Oglądało się to świetnie, w napięciu, nawiązując więź z bohaterami, którym się mocno kibicowało. Aktorska petarda, której pewnie nikt na żadnym festiwalu nie doceni w tym roku, czyli duet Marcin Kowalczyk i Tomasz Włosok, wznosi ten film jeszcze wyżej, mimo dobrego scenariusza i niezapomnianego klimatu. Maciej Kawulski serwuje nam także najlepszy soundtrack w polskim kinie od lat, bo usłyszeć możemy Moby'ego czy Skunk Anansie. Nie dość, że utwory dobrze wbijają się w rytm filmu, to w dodatku w pewien sposób komentują wydarzenia. Na pewno wrócę do tego tytułu jeszcze nie raz!

MADZIA – Początek roku, polski film, koszmarny plakat, nie najlepszy trailer, a tu takie zaskoczenie! Jak na polski film to jest znakomicie. Ba! Jak na film w ogóle to jest super! Kowalczyk i Włosok dali taki popis aktorski, że mało kto się do nich z polskich aktorów umywa. Cała konwencja w jakiej utrzymany jest film – znakomita. Ogląda się to wybornie. Szkoda tylko, że po pojawieniu się postaci granej przez Frycza, całość zwalnia, przez co zakończenie nie wywołuje takiego efektu jak powinno. Mimo wszystko polecam każdej napotkanej osobie. Tak dobrego polskiego filmu już dawno nie widziałam.



JUDY


MICHAŁ - To jedna z najgorszych biografii w historii kina. Skąd te zachwyty?! To film bez ikry, bez błysku, będący wtopą na KAŻDYM kroku. Zbotoksowana RoboCop Renee totalnie mnie nie powaliła – uważam, że zagrała fatalnie; bez charyzmy, bez wyczucia, na dodatek, strasznie drewnianie (co akurat nie dziwi, bo chyba trudno poruszać jej twarzą). Judy to filmowy niewypał – szkoda, że takiego gniota musiała doświadczyć tak niezwykła postać jak Garland… Omijajcie ten ściek bardzo szerokim łukiem.

AGATA - Szkoda, że bardzo ciekawa osobowość otrzymała taką nieciekawą biografię. Przeraźliwa nuda pozbawiona emocji. W dodatku rola Renee Zellweger jest dla mnie jedną wielką zagadką, bo chyba wszyscy krytycy filmowi na świecie widzieli w niej coś absolutnie rewelacyjnego i wyróżniającego, a ja zobaczyłam co najwyżej nostalgiczną Bridget Jones w rozmiarze XS. 

EWA - Co należy zrobić, żeby Hollywood sobie o nas przypomniało? Zagrać w boleśnie sztampowym filmie biograficznym, w którym najważniejszą rolę odegrają za kulisami charakteryzatorzy. Renee Zellweger naprawdę starała się oddać dramatyczną duszę Judy Garland, co szczególnie widać w scenach koncertów czy prób, jednak scenariusz nie dał jej zbyt wielkiego pola do popisu. To kolejna produkcja o spadającej gwieździe, o brutalnej stronie kariery aktorskiej, o wyrobie nastoletnich idoli. Kolejna produkcja z podobnymi scenami walki z własnymi demonami, jak i najbardziej przyziemnymi problemami. Niestety, Rupert Goold zapomniał stworzyć postać z krwi i kości i wyszedł mu film o nudnawym ludziku z paper mache.

MADZIA – Taka ciekawa postać i tak zmarnowany potencjał na świetny film. Judy to film ewidentnie skrojony od początku do końca pod filmowe nagrody. Ot, nic porywającego. Film, o którym po tygodniu zapominamy. I jedynie Renee Zellweger jakoś próbuje ten film swoją grą aktorską ratować. Niestety, przy tak nudnym i sztampowym scenariuszu, za wiele wycisnąć się z tego nie dało.



SOKÓŁ Z MASŁEM ORZECHOWYM


AGATA - Bardzo przyjemny, ciepły film, ale z tych, które na spokojnie można przyswoić w domowym zaciszu. Dakota Johnson wspominała w wywiadach, że bardzo dobrze pracowało jej się z chłopakiem, który grał Zaka i to naprawdę czuć. Chyba wiele się od siebie nawzajem nauczyli. Przy okazji – jak miło, że Dakota już dawno przestała być aktorką kojarzoną głownie z Grey’em. 



KOTY


MICHAŁ - Rzadko zgadzam się z krytykami, tu jednak muszę. Tom Hooper oddał w nasze ręce niedopracowanego gniota, który wkurza na każdym kroku. To produkcja fatalna, w której nie da się znaleźć żadnego plusa. No, od biedy, podobała mi się jedna piosenka wykonana przez Idrisa Elbę. Ale tak poza tym? Efekty specjalne są żenujące, aktorzy kaleczą wszystkie utwory, kamera pracuje fatalnie, a niektóre sceny powodują odruch wymiotny. Ależ szrot, ja pierdzielę…

AGATA - Strasznie to brzydkie i nudne. A Judi Dench (którą w większości ról uwielbiam) powinna mieć zakaz śpiewania nawet pod prysznicem. 

EWA - Ten film składa się z tak wielu złych elementów, że aż ciężko wybrać, co mi przeszkadzało najbardziej. Po pierwsze jest koszmarnie nudno - koty sobie śpiewają, koty sobie znikają, koty sobie chodzą, koty sobie tańczą. I bum, nagle następuje koniec filmu. Po drugie to film, który fizycznie boli. Ciężko uspokoić myśli o tym, jak bardzo chciałoby się wydłubać sobie oczy. CGI tutaj leży i kwiczy, a oglądanie aktorów wyglądających jak stwory kotopodobne zwyczajnie przeraża lub budzi niesmak (zależnie od sceny). Oglądanie Idrisa Elby, który gra kota przebranego za człowieka to niezwykłe doznanie, którego jednak nigdy nie chciałabym doświadczyć. Kolejna sprawa - absolutny brak proporcji w świecie przedstawionym, któremu w ogóle brak jakiejkolwiek konsekwencji. Jednak chyba największym problemem Kotów jest to, że ktoś w ogóle postanowił je przenieść na ekran. Drodzy filmowcy, pamiętajmy, że nie wszystko, co sprawdza się w teatrze, sprawdzi się w filmie.

MADZIA – Ten film jest tak zły, że oglądanie go wręcz boli. Osoba, która jako pierwsza wpadła na pomysł – przenieśmy Koty na ekrany filmowe – powinna ponieść za to surową karę. I po co komu to było? Żeby teraz wszyscy znani, lubiani i podziwiani aktorzy musieli przepraszać, że przyłożyli do tego rękę? Jedynymi plusami w tym filmie są Ian McKellen i Jennifer Hudson, którzy widać, że starają się jeszcze coś ze swoich postaci wydobyć. Reszta – dno totalne!



THE GRUDGE. KLĄTWA


MICHAŁ - Jesteście sobie w stanie wyobrazić film, w którym co minutę, reżyser stara się wepchnąć na siłę jump scare’a? Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że tak można. Pan Pesce udowodnił mi, że jednak można. Szkoda tylko, że po trzecim jump scarze (czyli około trzeciej minuty filmu) zaczynamy ziewać, zaczyna nam się nudzić, bo doskonale wiemy, że za kolejne parę sekund reżyser znów zaatakuje nas, schematycznym, „straszakiem”. I tak przez cały film… The Grudge: Klątwa ma swoje plusy, choćby niezłe zdjęcia, jednak, w generalnym rozrachunku, film jest, przez te kretyńskie, bezpłciowe jumpscare’y, strasznie irytujący. Mogło być lepiej. O wiele lepiej.



WSZYSTKO DLA MOJEJ MATKI


MICHAŁ - To produkcja Zofii Domalik! Nie miała przed sobą łatwego zadania. Reżyserka skonstruowała ten niezwykle smutny film z wielu bardzo wymagających scen, a ta młoda aktorka kapitalnie sobie z tym poradziła. Wszystko dla mojej matki to kino depresyjne, bardzo mocno obrazujące to, co zdarza się w domach dziecka, w rodzinach zastępczych, o czym często słyszy się w mediach. Reżyserka nie unika trudnych tematów, jednak wplata je do swojego filmu z sensem, nic nie jest tu „wciśnięte” na siłę. Fabuła się skleja, choć czasem wydaje się, że zdarzają się tu dłużyzny. Film ten jednak w ryzach trzyma wspomniana Domalik, za którą od czasu tej projekcji bardzo mocno trzymam kciuki – takie talenty nie rodzą się często! Wszystko dla mojej matki warto obejrzeć – zdarzają się tu niedociągnięcia, jednak to i tak kino niezwykle mocne, kino obrazujące współczesną Polskę.

AGATA - Jeden z tych filmów, któremu naprawdę głupio wystawiać ocenę. Bardzo depresyjny obraz przedstawiający patologiczne działania polskiego systemu (akcja rozgrywa się m.in. w poprawczaku, domu dziecka i w rodzinie zastępczej). Gwarantuję Wam, że zbliżenia na wymiociny, krew i flaki u Vegi są niczym w porównaniu ze scenami działającymi na wyobraźnię w filmie Małgorzaty Imielskiej. Bywały takie momenty, gdy nie tyle musiałam odwracać wzrok od ekranu, co marzyłam też o tym, aby ktoś wyłączył dźwięk. Poza tym, genialny debiut aktorski Zofii Domalik. Mam nadzieję, że dziewczyna nie porzuci swojego powołania. 



MAYDAY


MICHAŁ - Nie wysiedziałem do końca – po czterdziestu minutach opuściłem salę. „Film” ten totalnie nie trafił w moje poczucie humoru, strasznie mnie wku.wiał, nie byłem w stanie tego znieść. Wydawało mi się, że jestem odporny, że zniosę każdego gniota – tu nie dałem rady. Dobrze Wam radzę: omińcie to ścierwo!

AGATA - To po prostu kompletnie nie jest moje poczucie humoru. Przeżyłam straszne męczarnie. Sama nie wiem za co daję aż 2/10 :D 

MONIKA - Chciała bym tak krzyczeć słowo "MORDA" jak Woronowicz. Swoją drogą okazało się, że aktor ma niesamowity komediowy potencjał. Dość dużo klozetowego humoru, co bardzo mi przeszkadzało, ale wspomniany aktor z wiejskim akcentem "wynagradzał" ten fakt. Nie widziałam sztuki na której podstawie jest film, ale było lepiej jak myślałam (obstawiałam totalny shit). Swoją drogą od jakiegoś czasu, jak widzę nazwisko Dereszowskiej w obsadzie to wiem, że nie będzie to produkcja najwyższych lotów.

EWA - Przyznam się, bez zbędnego bicia, że naprawdę przez pierwsze 15 minut byłam bardzo pozytywnie nastawiona. Śmiałam się, nie było (jeszcze) kloacznych żartów, punkt wyjścia historii nawet zgrabnie się prezentował. No cóż, ale później, jak to w polskiej komedii romantycznej (?) bywa, posypało się lawinowo. Niesmaczne żarty, dziury scenariuszowe i logiczne jak trzy Rowy Mariańskie, niefortunnie przedstawione postaci kobiece i wciskanie niezwiązanych z fabułą gagów, gdzie tylko się da. Chociaż film ma jeden, całkiem spory przy wszystkich jego wadach, plus. Odkrywa zaskakujący talent komediowy Adama Woronowicza, którego jakiś sprawny reżyser od tego gatunku powinien wziąć w obroty (choć to chyba nie w Polsce).

MADZIA – Szczerze? Przez pierwsze pół godziny filmu zastanawiałam się skąd te wszystkie negatywne o nim opinie. Było zabawnie, było dobrze zagrane, było ciekawe wprowadzenie w fabułę. Niestety, potem było już tylko gorzej. Kloaczne żarty, sceny, które wprowadzone są do filmu kompletnie niepotrzebnie i które wydają się jedynie taką „zapchajdziurą”. Robi się nudno, nielogicznie i wręcz niesmacznie. Na wielki plus Adam Woronowicz, który pokazał, że ma ogromy talent komediowy.



TAJNI I FAJNI


MICHAŁ - Strasznie żałuję, że polski dystrybutor nie dał nam szansy obejrzeć tej produkcji z oryginalnymi głosami (m.in. Holland, Smith i Gillan) – przeczuwam, że wtedy lepiej bawiłbym się na tej projekcji. A tak? Otrzymujemy produkcję niezwykle nierówną – 50% nudy, 50% dobrej zabawy. Nie wiem, na ile to kwestia dubbingu, na ile oryginału, ale sporo tu strasznie rozwleczonych sekwencji, w których nie mamy nawet jak się zaśmiać, bo padające teksty są niezwykle bezbarwne i bez wyrazu. Potem jednak nadchodzi kolejna sekwencja, która powoduje, że aż wybuchamy śmiechem. Muszę zatem ocenić ten film pod względem polskiego dubbingu: jest strasznie średnio. Poczekam jednak na wersję oryginalną – nie zdziwię się, jak będę się na niej bawił wybornie. Apel do dystrybutorów: dorośli widzowie też chcą chodzić na animacje, co widać po salach kinowych – może warto zastanowić się chociaż nad jednym seansem, z oryginalnym dubbingiem i polskimi napisami, w każdym z multipleksów?

AGATA - Średnio-fajni powinno być w tytule. Kolejna nieszkodliwa, ale przy tym niezapadająca w pamięć animacja. Chociaż kilka scen było całkiem zabawnych, to jednak zdecydowana większość nijaka i przynudzająca. Może w oryginalnej wersji językowej film bardziej by się obronił, ale zupełnie nie czuję potrzeby przekonania się o tym. O ile w ogóle do Polski zawita taka wersja. 

EWA - Zabawna i sprawnie zrealizowana animacja z przesłaniem dla dzieciaków, że jednak egoizm i próżność są obecnie mocno przereklamowane. Ważne, że twórcy nie decydują się na wyśmiewanie nerdowego stylu bycia jednego z bohaterów, a raczej skupiają się na wszystkich jego zaletach i ukazują dlaczego nie warto zbyt pochopnie wszystkich osądzać. Jak to wszystkie dobre animacje prawią - koniec końców liczy się to, co każdy z nas ma w serduchu.

MADZIA – Fajna, zabawna, przyjemna bajeczka. Jeśli jako rodzice, chcecie zaszczepić w swoich pociechach miłość do filmów szpiegowskich, Jamesa Bonda itp., polecam pokazać im najpierw ten film. Gwarantuję, że się spodoba 😊 



PSY 3. W IMIĘ ZASAD


MICHAŁ - Nie będę ukrywał: czuję rozczarowanie. Spodziewałem się, po świetnych zwiastunach, kina równie kapitalnego, jak w przypadku dwóch poprzednich części. A co otrzymałem? Film może i niezły, ale nie uderzający tak mocno jak „jedynka” i „dwójka”. Pełno tu bzdur, pełno fabularnych idiotyzmów – czasem można się naprawdę zirytować narracją tej produkcji. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż czuć tu pazur Pasikowskiego. Bo, mimo wszystko, film ten ogląda się świetnie. Kapitalną robotę robią tu Dorociński z Lindą (w przeciwieństwie do Pazury – tak skandalicznie żenującej roli to ja dawno nie widziałem), scena w klubie z Lubosem to totalny opad szczęki (jedna z najlepszych scen w polskim kinie w ostatnich kilkunastu latach), pojawiają się genialne one-linery, muzyka też jest naprawdę spoko. Kurde, gdyby tylko dopracować tę fabułę, przedstawić ją w logiczny i uargumentowany sposób, byłoby naprawdę świetnie… Szkoda, bo był potencjał na produkcję równą „jedynce” i „dwójce”.

AGATA - Całkiem spoko sensacyjniak, o którego fabule za kilka miesięcy nie będę w stanie zbyt wiele powiedzieć. Fani serii wyczują we mnie ignorantkę, ale sorry not sorry, nie jestem w stanie zrozumieć kultowości tego tytułu. Tzn. nie rozumiem nawet kultowości dwóch poprzednich części, bo trójce nie wróżę już takiej przyszłości. To kino niezłe, ale zupełnie nic poza tym. Aktorska starszyzna jest śmieszna, a ich gra wręcz komiczna (zwłaszcza pan Pazura nie umie w dramaty). Poza tym, motywy działań bohaterów są, lekko mówiąc, od czapy i bardzo trudno w nie uwierzyć (tak wiem, to kino akcji i rządzi się ono swoimi prawami, ale nadal.. WTF?!). Największy plus za muzykę, która doskonale nawiązywała do filmów z lat 90-tych oraz za młodsze pokolenie aktorów. Chłopaki dają radę.

EWA - Jestem ogromną fanką poprzednich części i staram się powtarzać historię Franza przynajmniej raz w roku. Nie jestem być może najbardziej wiarygodnym widzem, jednak nawet fanom trudno zignorować niedociągnięcia Psów 3. Chociaż rączki same się zacierają, gdy tylko widzimy Bogusia Lindę na ekranie, to nie można zignorować wrażenia, że Pasikowski zrobił ze swojego sztandarowego bohatera starego dziada, z którego wszyscy się śmieją. Niby logiczne, tyle lat minęło. Franz co prawda ostatecznie pokazuje, że rdza go jeszcze nie pokryła, jednak miałam niekiedy wrażenie, że odebrano Franzowi jego godność. Pasikowski na siłę próbuje także odhaczyć wszystkie elementy charakterystyczne dla pierwszej i drugiej części trylogii, co niekiedy wychodzi karykaturalnie. Skoro ponarzekałam, to teraz mogę się pozachwycać. Cudownie znowu było poczuć klimat tej historii, na której, mimo jej kultowości, zaczął osiadać kurz. Świetnie wypada tutaj aktorska trójca – Dorociński, Linda i Pazura. W szczególności swoje pięć minut święci ostatni z nich, przypominając widzom, dlaczego Czarek zdobył nasze serca w latach 90.

MADZIA – Od razu się przyznam bez ogródek, że nie jestem fanką Psów. Widziałam chyba tylko pierwszą część i to na tyle dawno, że już niemal nic z niej nie pamiętam. No, ale Pasikowski nagrał nowy film – koniecznie trzeba iść do kina. A mogłam sobie jednak ten seans odpuścić. Przez cały film miałam wrażenie, że chyba jednak coś mi się pomyliło i jestem na filmie Vegi. Dialogi w Psach są dokładnie na takim poziomie. Ilość bluźnierstw przekracza granice zdrowego rozsądku. Luki w scenariuszu, brak logiki. Masakra totalna. Pasikowski chciał przenieść bohaterów Psów w dzisiejsze czasy, ale nie bardzo mu się to udało. Na wielki plus Cezary Pazura. Dawno nie widziałam go w tak dobrze zagranej roli. Aż miło było popatrzeć.



GORĄCY TEMAT


MICHAŁ - Wiele oczekiwałem po tej produkcji. Dwie uwielbiane przeze mnie aktorki (Charlize i Margot), mocna tematyka, świetne zwiastuny… No i niestety klops. Może nie jest to duży klops, ale jednak klops. Gorący temat okazał się filmem zbyt krótkim, by przedstawić aferę Ailesa, zabrakło też reżysera pokroju McKaya, by w podobnej konwencji zrealizować to dzieło. Otrzymujemy tu prawdziwy aktorski popis: Theron jest niesamowita, Margot jest niesamowita (choć zdecydowanie jej tu… za mało – naprawdę, to rola strasznie krótka), nawet Kidman, której nie trawię, jest świetna. Tylko, co z tego, skoro scenariusz mocno kuleje? Historia afery wokół Ailesa przedstawiona została „po łebkach”, pełno tu przeskoków akcji, czasem mocno mnie to irytowało. Gorący temat stał się przez to dziełem zbyt płaskim, dziełem, które miało potencjał na zdecydowanie więcej. Nie zaprzeczę: pełno tu mocnych i genialnych scen, jednak nie do końca mi się one ze sobą zazębiły. Ale, żebym nie był już tak wredny dla tej produkcji: oprócz aktorek, również zdjęcia i muzyka robią kapitalną robotę. Gdyby z tą obsadą nakręcić miniserial, nie pocięty film, byłoby piekielnie dobrze!

AGATA  - Kupił mnie ten film! Dobry pomysł z podzieleniem go na 2 części, czyli „życie redakcji” + „życie pracowników redakcji”. Oddzielająca te dwie części scena w windzie, znana chociażby z plakatu, jest dosłownie nafaszerowana napięciem i pozostawia z niedosytem widza, który liczył na zdecydowanie więcej spotkań blond-trójcy. To, co podobało mi się chyba najbardziej, to fakt, że głośny (a zatem i chwytliwy) wątek #metoo nie został przedstawiony w tani, kontrowersyjny sposób. Jest wręcz przeciwnie – film z klasą i chłodem, ale jednocześnie nie bez emocji, pokazuje, jak wiele płaszczyzn współtworzy ten problem oraz dlaczego przez dziesiątki lat był on zamiatany pod dywan. Gorący temat dobrze ogląda się, jako uzupełnienie serialu The Morning Show

MONIKA - Gdy tylko zobaczyłam zwiastun w listopadzie, pomyślałam: "O mój Boże! Najlepsza z możliwych ekipa aktorek, nośny temat, będzie git (I hit)!". Popędziłam do kina w dniu premiery na godzinę 10 i... wracałam z mieszanymi uczuciami. Moim zdaniem film był zachowawczy, bardzo poprawny. O wiele "mocniej" traktuję temat The Morning Show (polecam bo Aniston gra tam "życiówkę") i Na cały głos. Z jednej strony nie można się przyczepić, bo było naprawdę ok, ale zabrakło mi "tego czegoś". Jak na taki temat o wiele za szybko się o tej produkcji zapomina.

EWA - Gorący temat porusza wiele kwestii molestowania seksualnego w pracy, nie tylko opierając się na wydarzeniach w telewizji Fox. To chyba najmocniejszy punkt produkcji – wielowymiarowość spojrzenia na tak poważny problem i dojście do wniosku, że co z tego, że kobiety mogą walczyć, mogą się nawet solidaryzować (chociaż film pokazuje, że często tego nie robią, osądzając się nawzajem gorzej niż osądzają ich mężczyźni), mogą tworzyć pozwy, jednak takie sytuacje nadal są i mają się, niestety, zadziwiająco dobrze. Aktorsko to majstersztyk , zarówno biorąc pod uwagę trzy główne aktorki, jak i Johna Lithgowa wcielającego się w głównego oprawcę. Zabrakło mi jednak w tym wszystkim bardziej równego scenariusza, który jednak nie wykorzystuje sposobu opowieści, na jaki zdecydowali się twórcy.

MADZIA – Szanuję za wielowymiarowość, szanuję za grę aktorską, bo jest na najwyższym poziomie. Jednak czegoś mi w tym filmie zabrakło. Jak na taki temat jest on za mało dosadny, dobitny. Za szybko po seansie się o nim zapomina. A szkoda. Bo potencjał był ogromny.



DOKTOR DOLITTLE


MICHAŁ - Klapa finansowa. Masa problemów na planie. Afery, afery, afery, non stop jakieś afery wokół tej produkcji. A wiecie co jest najzabawniejsze? Że problemy w tym filmie widać, jednak totalnie nie wpłynęły na mój odbiór tej produkcji! Ba, bawiłem się bardzo dobrze! Dużo tu do śmiechu, jest i trochę do przemyśleń – czuć, że twórcy nie chcieli oddać w nasze ręce kolejnego, zwykłego filmu, chcieli przekazać „coś więcej”. Owszem, montaż jest fatalny, czuć brak spójności między scenami, widać, że łatwo na planie nie było, skoro, ewidentnie brakuje tu fragmentów łączących fabułę w całość. Ale spokojnie – przebiegu akcji się domyślicie i tak bezproblemowo. Nie jest może to jakieś wybitne kino, ale dla Downeya i dla FENOMENALNYCH zwierzaków (misiu <3) warto ten film (w oryginalnej wersji językowej!!!) obejrzeć. Czasu nie stracicie, a nieźle się pobawicie.

AGATA - Lekkie, zabawne, familijne kino. Polecam w oryginalnej wersji językowej. 

EWA - Wbrew powszechnej opinii – bawiłam się na Doktorze znakomicie. To taki rodzaj filmu, dzięki któremu robi się cieplej na sercu i oglądasz go przez cały czas z wielkim uśmiechem na twarzy. Nie przeszkadza, że Robert Downey Jr. znowu gra samego siebie, że wszystko przypomina nieco filmy w stylu W 80 dni dookoła świata. Wszystko, łącznie z CGI, ładnie się zgrywa, tworząc fajną produkcję z uroczym przesłaniem i uroczymi bohaterami. Niestety, widziałam jedynie wersje z dubbigiem (który wyszedł całkiem nieźle), jednak kto tylko może niech obejrzy wersję z napisami, bo tam same castingowe perełki.

MADZIA – O Boże, jakie to było dobre! Nie spodziewałam się kompletnie. Tak uroczej, przyjemnej, „odmóżdżającej” przygodówki nie widziałam dawno. Idealne na wieczór po stresującym dniu. Uśmiech nie schodził mi wręcz z twarzy przez cały seans. Przeżyłam nawet dubbing (!), którego w filmach aktorskich nie znoszę.



1917


MICHAŁ - Ależ to przehajpowana produkcja, o ja pierdzielę! Owszem, szacun dla operatora i dla montażysty za udawanie mastershota, ale za co więcej mam tu okazywać szacunek?! Za skandalicznie słabą drugą połowę filmu? Za masę absolutnie debilnych scen? Za to, że z głównego bohatera często robi się tu idiotę? 1917 to w pierwszej połowie kino świetne, rewelacyjnie zagrane, mocne i przemyślane – czuć tu strach, czuć brud i okrucieństwo wojny. Nagle, po wydarzeniach przy szopie, film ten zmienia się w wysokobudżetowego gniota, który obraża inteligencję widzów – dzieją się tu rzeczy, które w nie przeszłyby nawet w kinie sci-fi (scena z wyjściem z rzeki, scena z Niemcem, który chyba umiał tylko biegać, bo celność miał gorszą niż szturmowcy w Star Wars…). Film Mendesa to bezapelacyjnie popis Deakinsa i Smitha, ale nie róbmy z tego obrazu arcydzieła, bo do tego statusu, tej produkcji, cholernie, cholernie, cholernie daleko. To operatorsko-montażowy popis, który został popsuty przez słaby scenariusz. Tyle.

AGATA - Sposób, w jaki film został nakręcony – rewelka. Aktorsko też super, ale bzdury w fabule były do tego stopnia irytujące, że nie jestem w stanie przesadnie pochlebnie wypowiedzieć się o tym tytule. Może też przesyt kinem wojennym sprawia, że oczekuję już od tych filmów czegoś oryginalniejszego (piąteczka, Jojo!). Choć przyznaję, że początkowe sceny kupiły mnie totalnie. 
    
MONIKA – „Fabuła do dupy" - tak można by skrócić wszystkie recenzje, które przeczytałam przed filmem. Poszłam więc dla tej wyjątkowej formy, gdzie kamera podąża za bohaterem, a montażu praktycznie nie widać (bo jest tak świetny). I powiem tak - zaskoczyłam się absolutnie na plus. Moim zdaniem ten film złapał kwintesencję wojny. Decyzyjni stojąc w bezpiecznym miejscu obgadują strategię, a szeregowi brodząc w błocie i między trupami muszę te decyzje wykonywać. I dla czego? Dla kawałka blachy z wstążeczką. Gdyby wyciąć te sceny gdzie mamy do czynienia z MacGayverem wojny to już w ogóle była by petarda. Nie jestem fanką kina wojennego, ale tutaj nie nudziłam się ani minuty. Oscar za montaż (a raczej jego brak).

EWA - Największe rozczarowanie stycznia. Ponoć oscarowy pewniak, a mnie pozostawił z bardzo obojętnym „meh”. Ugrzeczniona wojna, w której nie było miejsca na dosadność w formie emocjonalnej. Fenomenalny montaż i praca kamery, jednak w obliczu absurdalnych scen dziejących się od połowy filmu, w których dramatyzm piętrzy się na siłę, a nie stąd, skąd wynikać powinien (tęsknota za rodziną, utarta przyjaciół, zmęczenie i brak nadziei wśród żołnierzy), nie mogą uczynić tego filmu czymś więcej niż jest.

MADZIA – Ale, że nominacja do Oscara w kategorii najlepszy film? Serio? Tak słabego filmu wojennego dawno nie widziałam. Kolejna styczniowa premiera, która ma tyle luk w scenariuszu, że chciałoby się iść do scenarzysty z listą pytań. Byłam na nim w IMAX-ie i żałuję, bo równie dobrze można go obejrzeć w 2D. IMAX, niestety, nic tu nie wnosi. Brakowało tylko jakiegoś ckliwego romansu w tle. Na plus na pewno zdjęcia, aktorstwo i ciekawa zmiana głównego bohatera w trakcie filmu. 



JOJO RABBIT


MICHAŁ - Za opis tej produkcji powinno wystarczyć: Taika Waititi. Jojo Rabbit to kino, które w mistrzowski sposób ukazuje nam okrucieństwo wojny z perspektywy młodego chłopczyka. Bywa więc zabawnie, radośnie, nie czuje się powagi sytuacji – wszystko oplecione specyficznym, fenomenalnym, poczuciem humoru reżysera. Nie będzie to jednak opowieść radosna, nie będzie to opowieść dowcipna do końca…Waititi stworzył film kompletny, niezwykle przemyślany, genialnie rozpisany, kapitalnie zagrany obrazem (zwróćcie uwagę nawet na zmianę filtrów). Reżyser, jak mało kto, potrafił ukazać najstraszniejszą z wojen, nie epatując przemocą, ukazując piekło takim, jakim widziałby je mały chłopiec. To kino przewrotne, to kino typowo waititowskie. Nie tylko scenariuszem i obrazem przygniata nas ten film. Jojo Rabbit to również, a może i przede wszystkim (?), popis aktorów. Debiutujący na ekranie Roman Griffin Davis miażdży system (debiut porównywalny z uderzeniem Bale’a), Sam Rockwell miażdży system, Taika Waititi miażdży system – ba, muszę pochwalić tu także Rebel Wilson i Scarlett Johansson, których na co dzień, cholernie nie trawię. Jojo Rabbit to kino wielkie, to kino, do którego, zdecydowanie, będę powracał. Potężne uderzenie!

AGATA - Świetny scenariusz i przegenialni aktorzy. Pamiętam, że po wyjściu z kina byłam trochę rozczarowana, że to nie komedia, a komediodramat, ale z perspektywy czasu już aż tak bardzo mi to nie przeszkadza. Trzeba zaznaczyć, że nie jest to film, który robi sobie jaja z wojny. To kino o dziecięcej wyobraźni oraz o tym, że dobre serce wygrywa nawet wtedy, gdy otaczająca, nazistowska rzeczywistość jest jedyną, którą mała istota poznała w swoim życiu. Warto obejrzeć. 

MONIKA - Kolejne zaskoczenie miesiąca! Tym razem liczyłam na komedię, a tu przemyślane elementy dramatu. Kolejna propozycja o tematyce wojennej tego miesiąca. Film inny niż wszystkie, z perspektywy dziecka, psycho-fana Hitlera. Podobał mi się ten pryzmat dziecka, który patrzy na świat zero-jedynkowo, wyprany przez hitlerowską propagandę.

EWA - Waititi, choć nie jako pierwszy w świecie kultury, pokazuje, że o wojnie lub o złych ideologiach można mówić w inny sposób. Ich przedstawienie za pomocą postaci małego chłopca, który nie bardzo rozumie, czym są symbole, które nosi, jednak pozwalają mu przynależeć do jakiejś grupy. Wyimaginowany przyjaciel Jojo, Adolf Hitler, to w jego wyobrażeniu miły, ciepły człowiek, który zawsze służy radą. Film jednak jest najlepszy, gdy zaczyna być poważnie, a kończą się elementy komediowe. Matka Jojo, grana przez Scarlett Johannson, oraz postać kapitana, granego przez Sama Rockwella, to najlepsi bohaterowie wykreowani przez reżysera, ponieważ najbardziej ukazują złożoność decyzji, jakie podejmowali ludzie w tamtym czasie. Cudnie, że Johannson otrzymała nominację, jednak bardzo szkoda, że pominięto Rockwella.

MADZIA – Jaki to jest dobry film!!! Widziałam już dwa razy i pewnie obejrzę jeszcze nie raz. Waititi po raz kolejny udowadnia, że jest genialnym reżyserem, a jego wizja wojny z perspektywy dziecka jest znakomita! PS. Sam Rockwell wymiata! :D



BAD BOYS FOR LIFE


MICHAŁ - Tak, jestem FANATYKIEM dwóch pierwszych części. Oglądałem je po kilkanaście razy, za każdym razem doskonale się bawiłem. A jak wypadła „trójka”? Tak, jak się spodziewałem… CZYLI ZAJEBIŚCIE! Można płakać ze śmiechu, akcja gna na złamanie karku, Will i Martin są przekozakami, a nawet znalazło się miejsce na gwałtowny (smutny dla mnie :( ) zwrot akcji. Trzecia część Bad Boys to kino rozrywkowe na najwyższym poziomie, które ogląda się z zapartym tchem od pierwszej do ostatniej sekundy. Już nie mogę doczekać się „czwórki”, która, zapewne, będzie równie przekozacka! Jak kochacie Bad Boys i Bad Boys 2 to biegniecie do kina. Aaa, zapewne już i tak pobiegliście ;) 

AGATA - Lubię, gdy w kinie akcji pojawiają się heheszki z kina akcji, a tutaj na pewno tego nie zabrakło. Przyjemne i typowe kino rozrywkowe, ale chwilowo mam uczulenie na Bad boys, bad boys whatcha gonna do, whatcha gonna do? When they come for youuuuuu :P

EWA - To naprawdę jeden z najlepszych powrotów serii w ostatnich latach. Twórcom udaje się coś, co np. nie udało się za bardzo Pasikowskiemu w nowych Psach. Zdają sobie sprawę z tego, ile lat minęło, że Smith i Lawrence to już panowie po pięćdziesiątce i zgrabnie czerpią z tych faktów korzyści. Mamy tutaj też kontrapunkt w postaci nowych bohaterów, których pojawienie się sprawia, że zestawiamy stare podejście policji i załatwiania spraw z nowym. Dodatkowo możemy tutaj mówić o rodzinie niekoniecznie powiązanej więzami krwi (trochę jak w Szybkich i wściekłych). Niektóre elementy komediowe o wiele lepiej się sprawdzają w Bad Boys for Life niż w samych Bad Boys. Świetnie się to ogląda, bo to pierwszorzędna kinowa rozrywka. Ba, paradoksalnie chyba to właśnie jest moja ulubiona część serii. 

MADZIA – Przeniesienie bohaterów filmu naszej młodości (w sumie to nawet lat dziecięcych 😉) do dzisiejszych czasów wyszło świetnie. To co nie udało się Pasikowskiemu w Psach, udało się El Arbiemu w Bad Boys. Panowie swoje lata już mają, ale nadal wymiatają! 😊 Jest to zdecydowanie rozrywka na poziomie. Dla fanów Bad Boys pozycja obowiązkowa.  


RICHARD JEWELL


MICHAŁ - Tu niespodzianki nie ma. Otrzymaliśmy to, co zapowiadały trailery. To prosta historia, jakich było zapewne sporo, ale nikt o nich nie kręcił filmów. Eastwood znów oddaje w nasze ręce film poprawny pod każdym względem, jednak totalnie nie zapadający w naszej pamięci. Wszystko tu jest ok, jednak nie ma zbyt wielu elementów, które wybijałby się ponad ten poziom. W przypadku Richarda Jewella możemy mówić jedynie o aktorskim koncercie w wykonaniu Rockwella i Wilde przewyższającym normy tej produkcji. Obejrzeć ten film warto, ale polecam to zrobić w niedzielę do obiadu.

AGATA - Wszystko jest tu takie bardzo poprawne. Niby dobre, ale nie aż tak, żeby wieczorami rozmyślać nad tematem. Aktorzy, jakże by inaczej, świetnie sprawdzają się w swoich rolach. Ale nominację do wiadomo czego dla aktorki drugoplanowej odbieram Kathy Bates i bez wahania wręczam Olivii Wilde. Do twarzy jej z takim wyrachowaniem. 

MONIKA - Strasznie szkoda mi było głównego bohatera więc na pewno mogę powiedzieć, że historia mnie ujęła. Jednak obawiam się, że po jakimś czasie będę pamiętać jedynie znakomitego Paula Waltera Hausera i Sama Rockwella.

EWA - O  tym filmie wystarczyłoby napisać, że to Clint Eastwood, rocznik 2020 i wszyscy wiedzieliby czego się spodziewać. Społeczny temat, oparty na prawdziwej historii, z przejmującymi bohaterami, którzy są bardzo konsekwentnie poprowadzeni i o których dostajemy na tyle dużo informacji, aby móc dobrze przyjrzeć się ich działaniom i motywacjom. Eastwood mierzy się z konsekwencjami pragnienia zrealizowania amerykańskiego snu, który dla Amerykanów staje się niekiedy przekleństwem i ich własną pułapką. To też kolejny film o tym, jak wielkie znaczenie mają media i jak one kreują nasze pojmowanie rzeczywistości. Eastwood to genialny reżyser, więc warsztatowo to kolejne arcydzieło w jego dorobku. To także kolejny w styczniu film z niesamowitymi aktorskimi popisami, w szczególności Sama Rockwella i Paula Waltera Hausera.

MADZIA – Rozmawiałam z kimś niedawno o filmach Clinta Eastwooda i niestety zauważyłam pewną zależność. A mianowicie – najlepsze filmy reżyserowane przez Eastwooda to te, w których Eastwood także gra. Richard Jewell do najlepszych się nie zalicza. A szkoda, bo (podobnie jak w przypadku Judy) potencjał na świetny film był. Wyszedł jednak trochę film telewizyjny, który warto gdzieś tam sobie w zaciszu domowym kiedyś przy okazji obejrzeć, ale na kino raczej szkoda pieniędzy. To, co podobało mi się w nim najbardziej to fakt, że do samego końca nie wiemy tak naprawdę czy tytułowy bohater jest winny czy też nie. PS. Sam Rockwell wymiata! 😊



ŚNIEŻKA I FANTASTYCZNA SIÓDEMKA


EWA - Jestem pewna, że ten film będzie mocnym kandydatem na zostanie najlepszą animacją 2020. Przezabawne żarty czy znakomity dubbing (tak, serio), w którym udało się przemycić polskie zabawy słowne to tylko preludium do większych zalet tego filmu. Koreańscy twórcy bawią się tropami Disneya, cicho śmiejąc się pod nosem z pewnych stereotypów, które już propagowane być nie powinny. Jednak tym, co czyni ten film naprawdę wyjątkowym, są nietuzinkowi bohaterowie. Księżniczka nie jest wysoką blondynką o długich włosach i mocnym wcięciu w talii a pulchną, niską dziewczyną o wielkim sercu. Książę nie jest księciem a zielonym, niskim stworkiem przypominającym gnoma. Wszystkie postaci wyłamują się z naszego postrzegania Disneyowskiej „bajki o księżniczce, złej królowej i nadchodzącym pocałunku od "Tego Jedynego". Cudowne jest także to, że twórcy konsekwentnie zamykają tę historię licząc się właśnie z tym przesłaniem, że wygląd to jednak nie wszystko.

MADZIA – Od kilku już lat siedzę mocno w koreańskiej kulturze – muzyka, filmy, seriale – jestem z tym wszystkim na bieżąco. Wiedziałam, że Koreańczycy kręcą świetne horrory, kryminały, dramaty, ale żeby animacje? W zeszłym roku zdecydowanie brakowało mi takich właśnie animacji – pięknych, z mądrym przesłaniem, a przede wszystkim nie cukierkowych. Jestem pewna już teraz, że będzie to jedna z najlepszych animacji tego roku.



MAŁE KOBIETKI


MONIKA - Byłam fanką filmu Małe Kobietki z 1949 roku. Moi rodzice w pewnym momencie rzygali losami pierwszej feministki w moim życiu - Jo March. Mieli dosyć łez po stracie Beth (bo czy co tydzień można płakać z tego samego powodu?). W tej adaptacji z 2020 roku urzekła mnie Saoirse Ronan, która była absolutnie genialna. Absolutnie zrozumiem, jak ktoś powie, że nuda. Dla mnie wspomnienie dzieciństwa i trochę "awwww".

EWA - Jak dobrze, że Greta Gerwig zdecydowała się zrobić ten film. To jeden z tych filmów, które zdecydowanie zaliczę do kategorii „potrzebne”. Pozostając w czasach wojny secesyjnej, czyli w czasie, w którym rozgrywała się tytułowa powieść, uwspółcześnia opowieść Alcott, ukazując jej uniwersalny wymiar. Świetnym rozwiązaniem okazała się nie linearność w jej przedstawieniu, dzięki czemu jesteśmy w stanie lepiej zrozumieć wybory sióstr March oraz uważniej przyjrzeć się wydarzeniom, które do nich doprowadziły. To jednocześnie film o kobiecych wyborach, o siostrzanych więzach, o tym, że nasze wyobrażenia o przyszłym dorosłym życiu rozmijają się bardzo często z rzeczywistością, jak i o tym, że mężczyźni nie mają do końca wstępu w nasz świat. Gerwig cudownie dobrała wszystkie aktorki do postaci kobiecych i widać, że każda z nich idealnie czuje się w skórze danej kobiety w rodzinie March (bo nie mowa tu tylko o siostrach). Genialne oddzielenie czasu niewinności, dorastania, powolnego wychodzenia z domu od przyszłego czasu „dorosłego” za sprawą kolorystyki zdjęć sprawiło, że łatwo jest te dwie płaszczyzny czasowe rozgraniczyć. Bardzo, bardzo dobry film, do którego z pewnością będę wracać.

MADZIA – Jaki ten film był piękny. Nie czytałam książki, ale już się za nią zabieram, bo widzę, że wiele straciłam. A wracając do filmu – ryczałam jak bóbr. Aktorsko powala. Nawet Chalamet, którego naprawdę nie znoszę i który zazwyczaj utrudnia mi oglądanie filmów swoim w nich udziałem, tutaj nie dość, że mi nie przeszkadzał, to wręcz idealnie mi do swojej roli pasował. Dla osoby, która nie czytała książki, ani nie widziała żadnych wcześniejszych jej ekranizacji / adaptacji, momentami ciężko się połapać co się dzieje, bo jednak sporo jest skakania w czasie. Jednak, o dziwo, nie męczy to tak bardzo jak mogłoby się wydawać. 



GŁĘBIA STRACHU


MICHAŁ - Otrzymałem dokładnie to, czego oczekiwałem po zwiastunach. To fajna, B-klasowa, produkcja, w której jumpscare’ów nie uświadczycie, jednak klimacik ma całkiem zacny. Powiedziałbym, że to połączenie pierwszego Obcego z … A nie, lepiej nie zdradzę, bo zepsułoby Wam to trochę finałową zabawę ;) Wiadomo, fabuła jest głupia, slow-mo w tym filmie to patologia, ale generalnie bawiłem się świetnie. Efekty specjalne są bardzo dobre, Stewartowa nie irytuje, muzyka robi robotę, nie ma tu miejsca na nudę. Przymknijcie oczko na fabularne bzdury i bardzo miło spędzicie czas w kinie. No ok, podciągam ocenkę o jeden w górę – po prostu kocham podwodne klimaty, a Eubank bardzo fajnie je wygenerował ;)

EWA - Nudny, wtórny horror prawie-kosmiczny, bo osadzony w głębinach oceanu. Nic w tym filmie nie przykuło mojej uwagi za wyjątkiem niezłego punktu wyjściowego i zabawnej męskiej postaci, która dość szybko umiera. Nieudolne połączenie Obcego i Głębi - bez ich klimatu i przenikliwości. Mocno odradzam. 

MADZIA – Nie, nie i jeszcze raz nie. Już po zwiastunach wiedziałam, że nie będzie to dobry film, ale liczyłam chociaż, że będzie się można dobrze na nim bawić, że będzie mógł służyć jako swego rodzaju „guilty pleasure”. Niestety nie. Podejrzewam, że twórcy chcieli nam dać nowego Obcego, a wyszło jak zawsze, czyli źle. Stewart nadal jest irytująca i nadal ma tylko jedną minę (mogłaby wziąć przykład z Dakoty Johnson, która chyba nauczyła się grać). Podobało mi się jednak to, że mimo wszystko „główne skrzypce” grają tutaj kobiety (nie chcę wam spoilerować zakończenia), nawet jeśli przez większość filmu biegają w samej bieliźnie.



MAŁGOSIA I JAŚ


MICHAŁ - Jedna z największych niespodzianek tego miesiąca. Szedłem do kina, bo mam UNLIMITED, więc generalnie staram się oglądać, jak najwięcej. Tymczasem, zamiast horrorowego szrotu, otrzymałem świetne, arthouse’owe podejście do tematu. Tak, dobrze pamiętacie – nie przepadam za tego typu, niszowym kinem, ale tym razem, wyszedłem z sali zachwycony. Małgosia i Jaś to piękna audiowizualna uczta, w której strachu nie wywołują idiotyczne jumpscare’y, a przerażająca, niezwykle mocarna muzyka. Do tej pory soundtrack ryje mi głowę – jest po prostu absolutnie niesamowity! Do tego dochodzą unikalne, przecudne zdjęcia, które w mistrzowski sposób pomagają w budowaniu napięcia. Perkins przebudowuje baśń braci Grimm na swój sposób, nie bez powodu dodając Małgosię z przodu tytułu. Fakt, może czasem jest zbyt dziwnie (nawet jak na mnie), ale generalnie jaram się tą produkcję strasznie! Choć doskonale zdaję sobie sprawę, że Małgosia i Jaś trafią tylko do tych najbardziej porytych umysłów ;) 

EWA - Minimalistyczny w formie (i budżecie) feministyczny retelling baśni braci Grimm. Ciekawy plot twist, zmiana priorytetów u tytułowych postaci, mocny klimat mroku i niewiadomego, gdzie strach wynika raczej z mistycyzmu niż z przerażających istot. Fantastyczny pomysł!

MADZIA – Boże, jak dawno nie widziałam tak klimatycznego horroru. Film utrzymany jest w klimacie oryginalnych baśni braci Grimm (zanim wszystko zostało ugładzone i polane lukrem). I to działa baaaaardzo na jego plus. Ten film nie potrzebuje jump scare’ów, nie musi nas straszyć żadnymi potworami. A i tak przez cały czas siedzimy jak na szpilkach, czekając co się za chwilę stanie. No i ten zwrot akcji na koniec. I ten zwrot akcji w połowie. Och! Bajka! 😊



PREMIERY PRODUKCJI STREAMINGOWYCH BEZ PREMIERY KINOWEJ

NIEOSZLIFOWANE DIAMENTY


MICHAŁ - Nienawidzę Sandlera. Wciąż nie wiem, jak ten kretyn zyskał taką popularność, wciąż nie wiem, dlaczego ludzie tak go kochają… Nie muszę zatem dodawać, że do tej produkcji podchodziłem z myślą: „o nie, to znowu, kur.a on”… Jakież było zatem moje zaskoczenie, że ten film… okazał się produkcją bardzo dobrą! Postać grana przez Piachlera (taki suchar) ma tu celowo irytować i robi to doskonale (najśmieszniejsze jest to, że grając irytującą postać Sandler jest mniej irytujący niż zwykle), fabuła wciąga od pierwszych minut (finał urywa zadek!), a strona wizualna (trzeba się do niej przyzwyczaić, bo jest specyficzna) robi robotę. Zdarza się tu trochę sztucznie przeciągniętych scen, jednak, w ostatecznym rozrachunku, Nieoszlifowane diamenty bronią się doskonale. Nie spodziewałem się, że to jeszcze kiedyś napiszę (pisałem to raz w życiu, przy okazji filmu Zabić Wspomnienia, gdzie Adam był świetny), ale tak: to film z Sandlerem, który warto znać! Ale spoko, teraz nakręci pewnie znów pięć miliardów podrzędnych komedyjek, które będą tak ch.jowe, jak wszystkie w jego dorobku.



PODSUMOWANIE OCEN


W związku z naszą dobrą frekwencją w kinach w styczniu wracamy do pierwotnego założenia, czyli żeby film mógł zostać uznany najlepszym bądź najgorszym filmem miesiąca, musiała go widzieć przynajmniej trójka z nas.