piątek, 24 kwietnia 2015

V Ogólnopolskie Spotkanie Blogerów Filmowych; Party Girl (2014)...

W ostatnią sobotę (tj. 18 kwietnia) blogerzy filmowi spotkali się już po raz piąty, żeby wspólnie wypić kawę (i coś mocniejszego), obejrzeć film, porozmawiać o tym co ciekawego ostatnio oglądaliśmy i (uwaga! uwaga! nowość!) zagrać w grę miejską. A jako, że skończyły nam się miasta, do których chcieliby nas zaprosić, to Monika z Okiem Kinomaniaka i Emilia z Po napisach końcowych postanowiły sprowadzić nas z powrotem do Warszawy. Zabawy było co nie miara.



Spotkaliśmy się o godzinie 10 w kawiarni Kinoteki. A właściwie to spotkali się. Bo co z tego, że dzień wcześniej sprawdzałam o której mamy się spotkać. I co z tego, że już tydzień wcześniej wybrałam pociąg, którym do naszej pięknej stolicy dojadę. Ok. godziny 22 w piątek, kiedy ponownie sprawdzałam rozkład pociągów, żeby na pewno zdążyć, ubzdurałam sobie, że spotkanie rozpoczynamy o 11. Na miejsce dotarłam więc niestety trochę spóźniona. Tym bardziej, że udało mi się zaspać (!) i nie zdążyć na pociąg, którym chciałam jechać, przez co musiałam wsiąść w ten odjeżdżający z Łodzi 15 minut później. Mimo wszystko zostałam ciepło przyjęta przez wszystkich blogerów i już ok. godzinę później, kiedy tylko przybyła ekipa z Poznania, wyruszyliśmy do Kina Muranów, gdzie, dzięki uprzejmości Gutek Film, obejrzeliśmy przedpremierowo film Party Girl. Po filmie zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby zjeść pyszny obiad w postaci pizzy, czyli ulubione danie blogerów filmowych. Najedzeni, mogliśmy ruszać na podbój Warszawy.


uśmiechnięci i zadowoleni, czekamy na seans :D

Dziewczyny zorganizowały nam bowiem grę miejską, w której, podzieleni na dwie drużyny, musieliśmy wykazać się swoją znajomością polskich filmów i seriali, a nawet swoimi umiejętnościami dziennikarskimi. Pomimo kilku przeciwieństw, jak półgodzinne błądzenie po ulicy Wspólnej w poszukiwaniu kolejnej zagadki oraz niesprzyjającej nam pogodzie (w ciągu tej pół godziny mieliśmy słońce, wiatr, deszcz, a nawet przez chwilę grad), szczęśliwie dotarliśmy do mety na Placu Zbawiciela i mogliśmy ruszyć dalej, do ostatniego punktu programu, czyli blogerskiego piwa. Chyba wypowiem się za wszystkich, jeśli stwierdzę, że jest to najlepszy punkt programu. I wcale nie dzięki złocistemu trunkowi, ale temu, że nareszcie, po dniu pełnym wrażeń, możemy usiąść i spokojnie porozmawiać (z drugiej strony - kto choć raz uczestniczył w takim blogerskim piwie, potwierdzi pewnie, że spokojnie to akurat nigdy nie jest ;)). Mam więc za sobą kolejne niezwykle udane blogerskie spotkanie i już nie mogę się doczekać kolejnego, bo już za tymi wszystkimi ludźmi tęsknię. Znamy się już prawie rok i chyba nie skłamię, jeśli powiem, że przez ten czas nawiązaliśmy ze sobą naprawdę bardzo dobre znajomości. Teraz, kiedy się spotykamy, rozmawiamy już nie tylko o filmach, ale też o wszystkim innym, łącznie z tym co u nas słychać i co się u nas działo przez czas kiedy się nie widzieliśmy. Tym bardziej, że na kolejne spotkania przyjeżdżają te same osoby, które już bardzo dobrze znamy. Szkoda. Bo jesteśmy otwarci na zawieranie nowych znajomości z kolejnymi blogerami. Pozwolę więc sobie na mały apel do innych blogerów filmowych, którzy to czytają (i pewnie zazdroszczą ;)) - nic się nie bójcie i przyjeżdżajcie na kolejne spotkania! Przyjmiemy Was z otwartymi ramionami! (no, przynajmniej ja :))


drużyna Niebieska na ulicy Wspólnej. lekko niezadowoleni chodzeniem w tę i z powrotem ;)

Tym razem, ze względu na grę miejską, obejrzeliśmy tylko jeden film, ale za to jaki dobry! Party Girl to historia Angelique - starszej pani, która pomimo swojego wieku nadal pracuje w nocnym klubie. Pewnego dnia, jeden z jej klientów, Michel, niespodziewanie prosi ją o rękę. Od tego momentu jesteśmy świadkami tego jak Angelique próbuje się zmienić i ustatkować. Jej temperamentu nie da się jednak tak łatwo poskromić.



Party Girl to film wybrany przez uczestników projektu Scope 50 jako jeden z dwóch filmów, które zostaną wprowadzone do polskich kin (drugim jest Magical Girl, które też bardzo chcę obejrzeć). Wybór zdecydowanie bardzo dobry. Mamy niebanalną historię kobiety dojrzałej (chciałoby się nawet powiedzieć - "przejrzałej") poprowadzoną w taki sposób, że śmiejemy się, wzruszamy i, przede wszystkim, przejmujemy się losem bohaterki. Na pewno nie raz widzieliście gdzieś na ulicy, w autobusie, w tramwaju starsze panie, które starają się ubierać modnie, "przebojowo", "młodzieżowo" (jak by powiedział mój tata). Na pierwszy rzut oka wygląda to zazwyczaj zabawnie. Jednak u Angelique ten wygląd nie bawi, nie szokuje. Nikt, nawet jej dzieci, nie zwraca uwagi na to, jak bohaterka się ubiera, co robi w wolnym czasie, że jej wszystkie przyjaciółki są obecnymi lub byłymi pracownicami nocnego klubu. Najtrudniejsze w tym wszystkim, dla Angelique właśnie, jest jednak dostosowanie się do otoczenia. Bo chociaż narzeczony pokochał ją taką jaką jest i kocha ją bezwarunkowo, to jednak chciałby ją zmienić. Ale tak jest zawsze. Zawsze znajdziemy w drugiej osobie coś, co byśmy zmienili. Od samego początku filmu widać jednak, że nikt ze zdaniem Angelique się nie liczy, nikt jej o zdanie nie pyta, wszyscy tylko wciąż narzucają jej to co ma robić, co ma myśleć, co ma czuć. Choć wydaje się, że jest ona wolną, a nawet wręcz wyzwoloną kobietą, to kiedy poznamy ją i jej otoczenie bardziej, dostrzeżemy, że jednak nie do końca może robić zawsze to na co ma ochotę.



Party Girl to film niezwykle ciekawy. Pokazuje nam do jakiego stopnia jesteśmy w stanie się zmienić (czy to pod wpływem otoczenia, czy też dla siebie samego). Ale przede wszystkim pokazuje nam jak trudna jest to droga, jak wiele potrzeba naszego wysiłku, żeby ta zmiana w nas zaszła. Pokazuje nam też przykrą prawdę o świecie i ludziach, którzy nie potrafią w pełni zaakceptować drugiego człowieka takim jakim jest, ale próbują na siłę go zmieniać. Mnie ten film dotknął do głębi, tym bardziej, że odebrałam go niezwykle osobiście.



Ale nie jest to wcale film smutny. Jasne, znajdzie się tu kilka wzruszających momentów (nawet uroniłam kilka łez na jednej z takich scen), ale jest i sporo tych zabawnych. Nie jest to też film ciężki, ambitny. Jego wielką zaletą jest właśnie to, że tak naprawdę może go obejrzeć każdy. Nie wymaga on większego wysiłku intelektualnego. Nie męczy. Nie wyczekuje się z utęsknieniem jego końca. 



Film wszystkim zdecydowanie polecam. W polskich kinach będzie go można oglądać już od 15 maja. Idźcie na niego tłumnie, bo warto. Nie powinniście wyjść z kina zawiedzeni. Ja wyszłam bardziej niż zadowolona. Tym bardziej, że po nieszczęsnym seansie filmu Night moves miałam awersję do wszelkiego rodzaju filmów i nie byłam w stanie obejrzeć ani jednego. Party Girl sprawił, że znowu wróciłam do oglądania i z niedzieli na poniedziałek obejrzałam sześć różnych filmów (za co wielkie podziękowania należą się zarówno Emilii i Monice, jak i Gutek Film) :)

Ocena: 7/10




THANK YOU NOTES
Kino Muranów i Gutek Film - za przedpremierowy pokaz filmu Party Girl
Monice z Okiem Kinomaniaka i Emilii z Po napisach końcowych - za organizację tego wspaniałego dnia (że też Wam się znowu chciało :))
I oczywiście zacnemu gronu blogerów filmowych za możliwość spędzenia dnia w doborowym towarzystwie:
Arthouse, In Love With Movie, Płonący Celuloid, Tako rzecze WikingZ miłości do kina, Alternatywny Świat Filmu, QOHam Kino, Seriale, filmy, muzyka, FILMplaneta - niezależny blog filmowy, Filmowy KOT

Mam nadzieję, że zobaczymy się niebawem na kolejnym spotkaniu, bo już za Wami wszystkimi tęsknię :) :*

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Night moves (2013)...


W najbliższy piątek (tj. 17 kwietnia) do polskich kin wchodzi film Night moves. Film o trójce ekologów, którzy jednoczą się w walce o dobro naszej planety. W tym celu planują zniszczyć hydroelektryczną tamę wodną. Bo przecież takie zapory są złe (choć z filmu nie dowiemy się dlaczego).



Night moves spokojnie mogę zaliczyć do filmów dobrych na bezsenność. Jeżeli nie jesteście w stanie usnąć, a bardzo tego chcecie - obejrzyjcie sobie ten film. Ciągnie się jak flaki z olejem. Momentami jest tak nudny, że jest to aż nie do wytrzymania i ma się ochotę po prostu go wyłączyć. Nie mam zielonego pojęcia, gdzie jest to "Napięcie nie do wytrzymania", o którym przeczytać możemy na jego polskim plakacie. Kiedy już myślałam, że nareszcie coś zacznie się dziać, to napięcie od razu opadało. Są w filmie może dwie czy trzy sceny, kiedy na chwilę możemy wstrzymać oddech zastanawiając się co dalej. Niestety są to w gruncie rzeczy jakieś ułamki sekundy. 



Gdyby tak chociaż wniósł ten film coś do mojego życia. Jakąś naukę, jakąś przestrogę, jakiś morał. A tu nic. Kompletnie. Nie dowiedziałam się nawet dlaczego te zapory są aż tak złe, że trzeba je niszczyć. Film trwa niemal dwie godziny, a ja miałam wrażenie, że oglądam go już przynajmniej trzy. Sceny są niezwykle porościągane. To co w normalnym filmie trwałoby może z pięć sekund, tutaj trwa minutę. A czasem i więcej. Nie zrozumcie mnie źle. Lubię, a wręcz uwielbiam ambitne kino. Im bardziej wyciszone, tym lepiej. Jak film Gerry, dzięki któremu zakochałam się w Gusie van Sancie - film, w którym nic się właściwie nie dzieje. Więcej. Tutaj prawie w ogóle nie ma dialogów. Ale mimo wszystko potrafi przyciągnąć mnie przed tv na niemal dwie godziny. Podczas oglądania Night moves czułam tylko i wyłącznie znużenie. Znużenie i znudzenie. I chęć skończenia wreszcie tego filmu. Moją jedyną myślą było - kiedy to się wreszcie skończy?!



Niestety mam okropną słabość do Jessego Eisenberga. Sama nie wiem dlaczego, bo nie jestem w stanie nawet określić czy jest on dobrym aktorem, który potrafi zagrać wszystko czego się podejmie, czy może w każdym filmie gra tak samo i po prostu dobrze dobiera sobie role. Ciężko stwierdzić. Ale po obejrzeniu Night moves skłaniam się nieco mocniej ku opcji numer 2. Niestety Eisenberg gra tu kompletnie nijako. Podobnie Dakota Fanning, którą uważałam za dobrą aktorkę. Podobnie Peter Sarsgaard, którego uważałam za aktora co najmniej niezłego. Podobnie zresztą cała reszta obsady! Momentami na ich twarzach dostrzegałam to samo odczucie, które miałam przez cały film. Oni byli po prostu znudzeni!



No i jak tu nie usnąć na takim filmie? Po prostu się nie da. Wolałabym sto razy obejrzeć Mamę, o której także pisałam jako o filmie na bezsenność, niż choć raz w życiu ponownie obejrzeć Night moves.

Ocena: 3-/10
Usnęłam: prawie po 15 minutach, prawie po ok. 45 minutach, na dobre po ok. 1,5 godziny