Zbaw mnie ode złego (2010)...
Rok przed czwartym Krzykiem do kin wszedł inny, nieco gorszy film
Wesa Cravena Zbaw mnie ode złego. Craven w swojej karierze miewa
lepsze i gorsze chwile. To jest jedna z tych gorszych, nie jest jednak
najgorszą (jak niektórzy uważają).
W pewnym miasteczku w USA krąży legenda o mordercy, który w dniu
swojej śmierci poprzysiągł powrócić i zabić siedmioro dzieci urodzonych
właśnie tego dnia. Żeby temu zapobiec dzieciaki co roku w swoje urodziny
„zabijają” kukłę potwora. Jednak w dniu ich 16. urodzin policja do tego
nie dopuszcza. Potem wszystko potoczy się już bardzo szybko.
Czemu nie jest to najgorszy film Cravena? Oparty jest na ciekawym
pomyśle jakoby morderca miał powrócić z zaświatów, żeby, w pewnym
sensie, wyrównać rachunki. Powiecie: co to za ciekawy pomysł? To już
było i to tak wiele razy. Chociażby w innym (o wiele lepszym) filmie
Cravena Koszmar z ulicy Wiązów – Freddy Krueger powracał z zaświatów,
żeby zabijać. Ciekawym urozmaiceniem było wprowadzenie wierzeń voodoo
jakoby duch mordercy po śmierci ciała miał wstąpić w ciało pierwszej
lepszej osoby. Cała ta „intryga” – w kogo się wcielił? Kto tak naprawdę
zabija? A może tak naprawdę ktoś się tylko pod niego podszywa, żeby
sobie zabijać? A może on naprawdę nie umarł? To było ciekawe. Film
dzięki temu utrzymuje nas trochę w napięciu i nawet jeśli Wam się nie
spodoba, to założę się, że obejrzycie do końca, żeby sprawdzić kto jest
mordercą. I nie wciskajcie mi kitu, że wiedzieliście od początku, bo ja
też myślałam, że wiem, a na końcu okazało się, że się grubo myliłam.
To co mi w tym filmie nie pasowało to sam morderca, jego wygląd.
Rozumiem dlaczego wyglądał tak, a nie inaczej. Nie rozumiem za to
dlaczego Craven wymyślił go sobie w takiej postaci. Coś mi w nim nie
pasowało, choć sama do końca nie wiem co. Na pewno był trochę za wielki,
a jego twarz była dziwna. I to dziwna nie w przerażający, typowy dla
horroru sposób, ale dziwna w sposób – wstawiłabym go jako mordercę do Strasznego filmu. Nie podobała mi się także ostatnia scena, tak inna
od całego filmu, tak do niego nie pasująca. Zakończenie ogólnie było w
porządku, ale sama ostatnia scena już mnie trochę skołowała. Tak, że
sama nie wiem co mam o niej myśleć. Psuje mi wizję całego filmu.
Wes Craven postarał się także z doborem aktorów. Młode pokolenie
spisało się w swoich rolach naprawdę nieźle. Mamy w filmie także polski
akcent w postaci aktorki Pauliny Olszynski (Olszynskiej?), która
wcieliła się w rolę Brittany. Największe wrażenie robi jednak Max
Thieriot. Thieriot to niebywale zdolny chłopak, który w roli Buga,
chłopaka nieco niezrównoważonego psychicznie, który nie wie praktycznie
nic o swojej przeszłości, spisuje się doskonale. Bug sprawia wrażenie
kujona, który jednak często zmienia „oblicze”. Mamy wrażenie, że kryje
się w nim więcej niż jedna dusza, osobowość. Podejrzewamy, że może mieć
rozdwojenie jaźni albo nawet osobowość wieloraką. Jeśli komuś Max
spodoba się w tej roli, polecam późniejszy film z jego udziałem – Dom na końcu ulicy z 2012 roku, w którym także daje popis swoich
umiejętności aktorskich.
Jeśli lubicie horrory, nie ma na co czekać. Zbaw mnie ode złego
polecam z ręką na sercu. Nie porównujmy go jednak do najlepszych filmów
reżysera – Krzyku czy Koszmaru z ulicy Wiązów, bo wtedy z pewnością
uznamy, że jest to najgorszy film Cravena. Bywało u niego lepiej z
horrorami, ale mimo wszystko ten także warto obejrzeć. Nie nastawiajcie
się jednak na horror, który będzie mega straszny. Wes Craven ma bowiem
to do siebie, że lubi mieszać gatunki i często pojawiają się w jego
horrorach wstawki komediowe. Warto spojrzeć na Zbaw mnie ode złego pod
kątem np. thrillera psychologicznego. Od razu wyda Wam się ciekawszy.
Ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz