W ostatnią sobotę (tj. 24 czerwca) do stolicy zjechali blogerzy filmowi z całej Polski. Wszystkie szafiarki już zaczynają się bać. W naszym kraju powstała nowa siła, która w dodatku zaczęła się spotykać i jednoczyć.
Czego my w tej Warszawie nie robiliśmy. Obejrzeliśmy przedpremierowo dwa świetne filmy. Najedliśmy się pyszną pizzą od Domino’sPizza Polska. Otrzymaliśmy w prezencie od Gutek Film Ryana Goslinga (każdy swojego własnego), który spędził z nami cały dzień. A co najważniejsze poznaliśmy się troszkę, przypasowaliśmy sobie wreszcie twarze właścicieli do blogów, które czytamy (jedynie Grzegorza nie trzeba było dopasowywać, on tam się lubi u siebie pokazywać ;)) i mieliśmy okazję porozmawiać na żywo na temat filmów, które lubimy i których nie lubimy z ludźmi, którzy pasjonują się kinem w podobnym stopniu co my sami. Dzień pełen przygód, zorganizowany na piątkę z plusem (za co szczególne podziękowania należą się Monice z Okiem Kinomaniaka oraz Emilii z Po napisach końcowych), który na pewno wszyscy będziemy jeszcze długo miło wspominali.
Przejdźmy jednak do atrakcji. Pierwszą był seans Franka w słynnym Kinie Muranów. Film do kin wchodzi w lipcu, dokładnie 11. i bardzo serdecznie Was wtedy do kina zapraszam, bo jest to kawał dobrego, przyjemnego kina. Joe (Domhnall Gleeson znany także jako Bill Weasley z Harry'ego Pottera) pisze piosenki, nie bardzo mu to jednak wychodzi. Pewnego dnia poznaje tytułowego Franka – wokalistę i frontmana zespołu o niezwykle dziwnej nazwie, mężczyznę, który od małego nosi na sobie wielką głowę, nie pokazując przy tym nigdy nikomu swojej twarzy. Frank odmieni życie Joe’go nie do poznania. Ich znajomość wpłynie jednak na ich oboje.
Film zdecydowanie robi wrażenie. Jest to niesamowity komediodramat, film poruszający momentami naprawdę ważne problemy, ale w zabawny sposób. Mamy tu do czynienia z szerzącą się chorobą psychiczną. Bohaterowie są tak "powaleni", że jest to wręcz śmieszne. Frank i Don ("menadżer" zespołu) poznali się w szpitalu psychiatrycznym. Clara jest osobą niezrównoważoną, wścieka się o każdą małą rzecz (w końcu kobieta - powiedzą niektórzy). Pozostali członkowie zespołu także do najnormalniejszych nie należą. Niby za dużo się w tym filmie nie udzielają, ale kiedy już dochodzi do konfrontacji między nimi a którymkolwiek z bohaterów, to także zachowują się jak pomyleńcy. Taki to już trochę poważny, trochę zabawny obraz choroby psychicznej. Oprócz tego mamy także w końcu pragnienie sławy. I to nawet nie ze strony poszczególnych członków zespołu, ale właśnie Jona, który dołącza do tego zespołu tylko po to, żeby odnaleźć swoją "muzę", wenę do tworzenia rzeczy dobrych. Wykorzystuje wręcz zespół i samego Franka do własnych celów. Taki z niego egoista trochę…
Aktorstwo oczywiście na wielki plus. Do Domhnalla Gleesona nic nie mam. Jak zawsze poprawny. Nie wyróżnia się za bardzo, a w scenach z Frankiem, zostaje wręcz przez niego przyćmiony. Maggie Gyllenhaal nigdy nie lubiłam i jakoś mi do tej roli nie pasowała. Nie byłam co do niej przekona. Jednak w miarę upływu czasu, właściwie już po wyjeździe zespołu do Ameryki, stwierdziłam, że w zasadzie nie jest tak źle jak mi się na początku wydawało, choć jej gra nadal mnie nie przekonuje. Ucieszył mnie za to bardzo widok Scotta McNairy'ego, w dodatku w roli, w której mógł się trochę popisać aktorsko. Kto tego pana nie zna, temu polecam obejrzeć sobie Pocałunek o północy. Fenomenalny film. No i oczywiście, na sam koniec, Panie i Panowie - Michael Fassbender. Tak, tak, ten facet, który przez cały film chodzi z wielką głową na... głowie to właśnie Fassbender. To, że nie widzimy jego twarzy jest naprawdę wielkim plusem - nareszcie można skupić się na jego grze aktorskiej, zamiast skupiać się na jego ładnej buźce. A grać facet potrafi. Jego gra we tym filmie to majstersztyk.
Co we Franku jest wspaniałe, to muzyka. Dziwna, zaskakująca, ale jednocześnie też hipnotyzująca. Zaś piosenka, którą tytułowy bohater nazywa swoją najlepszą piosenką jest wręcz genialna. Jest beznadziejnie głupia i jednocześnie zabawna i wpadająca w ucho. Coś jest w tej muzyce takiego, że się jej niemal nie chce przestać słuchać. No i jest jeszcze ostatnia piosenka, piękna I love you all, której posłuchałam sobie jeszcze raz podczas pisania tej recenzji.
Ocena: 7/10 (film genialny, warto wydać te kilkanaście złotych i iść na niego do kina)
Drugą atrakcją dnia była wizyta w kinie LAB. Ogólnie bardzo przyjemne kino, z fajną salą kinową (fajniejszą niż w Kinie Muranów). Trochę mi przypomina łódzkie kino Charlie. Podobny klimat w nim panuje. I żeby nie było, dostaliśmy także drobne upominki od Against Gravity - wlepki oraz pokrowce na siodełko od roweru z Wilgotnych miejsc w kolorach niebieskim oraz różowym. Mój laptop już jest pięknie obklejony ;) W kinie LAB obejrzeliśmy właśnie Wilgotne miejsca. Film w Polsce wejdzie do kin 6 czerwca i także zachęcam Was do pójścia, choć na pewno nie jest to film dla każdego.
Helen Memel to dziewczyna, można powiedzieć, niesamowita. Nie uznaje higieny intymnej, swoimi słowami i czynami przekracza wszelkie tabu. Jednak pod tą grubą skorupą, którą sobie sama stworzyła, kryje się mała zagubiona dziewczynka, która nie pragnie niczego poza tym, żeby jej rozwiedzeni rodzice wreszcie do siebie wrócili.
Wilgotne miejsca to adaptacja bestsellerowej książki Charlotte Roche pod tym samym tytułem. Książki ponoć niezdatnej do zekranizowania. David Wnendt jednak tego dokonał i wyszło mu to naprawdę dobrze. Film wizualnie jest piękny, taki kolorowy, dzięki czemu też te wszystkie „kontrowersyjne” sceny nie są dla widzów aż tak bardzo rażące (przerażające?). No właśnie, bo tak właściwie Wilgotne miejsca określane są mianem kontrowersyjnego, ale powiem Wam szczerze, że pojawia się kilka rzeczywiście gorszych do przetrzymania scen. W większości sceny te są przyprawione sporą dawką humoru i koloru, więc łatwiej jest dzięki temu nie odwracać głowy od ekranu. Przyznam się jednak, że raz zdarzyło mi się przymknąć oczy, podczas jednej z już końcowych scen w szpitalu. Obejrzyjcie, a domyślicie się o którą scenę mi chodzi.
Co jest jednak w Wilgotnych miejscach największą siłą, to aktorka grająca główną rolę – Carla Juri. Niesamowita dziewczyna, która nie obawiała się w filmie pokazać właściwie wszystkiego, i na dodatek i utalentowana, i ładna. Nie bez powodu otrzymała wyróżnienie na tegorocznym festiwalu OFF Plus Camera.
Ocena: 7/10 (zdecydowanie warto iść do kina, jednak na pewno nie każdemu film przypadnie do gustu)
Po odbytych seansach udaliśmy się spożyć jakieś dodatkowe procenty, ciesząc się, że pizzę zjedliśmy jednak przed, a nie po obejrzeniu Wilgotnych miejsc (jedna ze scen daje do myślenia). Porozmawialiśmy sobie na temat filmów, które uwielbiamy i które lubimy trochę mniej, a nawet o takich, które nigdy nie powinny powstać. Poubolewaliśmy nad faktem, że Edgar Wright zrezygnował z reżyserii Ant-Mana. Porozmawialiśmy też trochę o filmach, które obecnie grają bądź w najbliższym czasie będą grali w kinach. A nawet i na rozmowę o serialach znalazł się czas. To był naprawdę miło spędzony dzień i bardzo się cieszę, że jednak nie zrezygnowałam z wyjazdu (jak miałam w planach jeszcze w połowie zeszłego tygodnia.
THANK YOU NOTES ;)
Kino Muranów (i Gutek Film)– za baaaardzo przedpremierowy pokaz filmu FrankGutek Film – za Ryana Goslinga na okładce DVD Tylko Bóg wybacza (swoją drogą filmu tego jeszcze nie widziałam, więc nareszcie będę miała szansę i motywację, żeby nadrobić)
Domino’s Pizza Polska – za dostarczenie pysznej pizzy
Kino LAB (i Against Gravity) – za przedpremierowy pokaz filmu Wilgotne miejsca
Against Gravity – za materiały promocyjne z filmu Wilgotne miejsca (mój laptop i telefon wyglądają pięknie z różowymi nalepkami „Wilgotne miejsca”)
Monice z Okiem Kinomaniaka oraz Emilii z Po napisach końcowych – za zorganizowanie full wypaśnych atrakcji
I poza tym oczywiście wszystkim zgromadzonym – Arthouse, In love with movie, skrawki kina – blog o filmach, Z miłości do kina, Alternatywny Świat Filmu, Płonący Celuloid, QOHamKino – za liczne przybycie i możliwość spotkania się w tak zacnym gronie :)
Następne spotkanie już w planach, więc do następnego ;)
PS. Fotki już na fanpage’u... :)
Widzimy się w Krakowie! :)
OdpowiedzUsuńRaczej, nie inaczej :D
UsuńIlekroć widzę tytuł i opis (jak tutaj), filmu "Wilgotne miejsca", czuje się zachęcony. Później widzę ten fotos z filmu (wiadomo jaki :), i emocje opadają :):)
OdpowiedzUsuń