Młode, amerykańskie małżeństwo wybiera się w swoją podróż poślubną na Dominikanę. Tam, podczas jednej z nocy tracą świadomość. Niebawem wracają do kraju, gdzie kobieta odkrywa, że jest w ciąży, której nie planowali, zaś jej ciało zaczyna ulegać przemianie. Mąż zaczyna nabierać podejrzeń, że za tym wszystkim swoją nieznane siły z innego świata.
Od czasów „Paranormal Activity”, a nawet już wcześniejszego „Blair Witch Project”, świat horroru obfituje w filmy found footage. Scenarzyści prześcigają się w wymyślaniu dlaczego główny bohater chodzi z kamerą w dłoni, dlaczego rodzina umieszcza kamery w całym domu. Duchy, demony, wiedźmy, potwory – pojawić się mogą nawet w najnormalniejszym domu, wśród ludzi, którzy w nie wierzą, ale także tych, którzy nie wierzą. Reżyserzy zastanawiają się jak dużo pokazać widzom – chcemy grać na emocjach czy pokazywać wszystko dosadnie. W „Diabelskim nasieniu” mamy dosłownie powtórkę z rozrywki. Fabularnie jest to właściwie „Dziecko Rosemary”, zaś forma to kratka w kratkę „Paranormal Activity”.
W tym filmie nie dzieje się właściwie nic. Rzeczywiście młoda małżonka zachowuje się nieco inaczej niż do tej pory, ale o to można równie dobrze posądzać hormony – lunatykowanie, tymczasowa wściekłość, krew cieknąca z nosa. Ciekawie zaczyna się robić dopiero w trakcie pierwszej Komunii św. siostrzenicy głównego bohatera, kiedy to ksiądz dostaje małego wylewu i trzeba zawieźć go do szpitala. Szkoda tylko, że dzieje się to jakieś pół godziny przed końcem filmu, podczas gdy cały film trwa półtorej godziny. Co się dzieje przez pozostałą godzinę? Otóż, Panie i Panowie – wprowadzenie do akcji. Ślub, podróż poślubna, „jestem w ciąży, a nie powinnam”, wizyty u ginekologa, przyjęcia, wyjazdy do sklepów. Jednym słowem – NUDA. Właściwie wszystkie „najstraszniejsze” momenty pokazane zostały w zwiastunie.
Reżyserów mamy dwóch: Matta Bettinelli-Olpina oraz Tylera Gilletta. Są to koledzy, którzy nakręcili wcześniej razem jakieś trzy krótkometrażowe filmy, które nie cieszą się popularnością. Zagrali też razem w tym samym segmencie filmu „V/H/S”. Prawdopodobnie właśnie na planie tego filmu urzekło ich found footage jako technika kręcenia filmów. Scenariusz napisała Lindsay Devlin, która do tej pory miała na swoim koncie tylko jeden scenariusz, w dodatku do dokumentalnego filmu biograficznego. Wydawać, by się mogło, że skoro cała trójka to twórcy właściwie debiutujący w długometrażowym filmie fabularnym, to jeśli nie nakręcą filmu dobrego, to chociażby ciekawy, z fajną nową historią, o której przez długi czas nie zapomnimy. No cóż… Dwie godziny po seansie mam problem z przypomnieniem sobie co właściwie działo się z bohaterką. Pamiętam może dwie sceny z całego filmu, z czego jedną jest sam poród, czyli właściwie koniec.
O grze aktorskiej także za dużo do powiedzenia nie mam. Allison Miller, którą wspominałam przyjemnie po serialu „Go on”, w którym grała przy boku Matthew Perry’ego, za dużo tak naprawdę do zagrania nie miała. Na początku filmu chodziła cały czas uśmiechnięta, po powrocie z podróży poślubnej była albo zła, albo przestraszona. Nie do końca wiem nawet dlaczego. Zach Gilford miał do zagrania jeszcze mniej, bo jego twarzy właściwie przez większość czasu na ekranie nie było, chował się bowiem za kamerą. Mamy w filmie też Sama Andersona – to już coś dla fanów „Zagubionych”. Zresztą większość obsady to aktorzy serialowi.
Podsumowując, nie ma co się spieszyć do kina na ten film. Polecam poczekać, aż pojawi się w internecie albo nawet w telewizji. Nie przewiduję zresztą dla niego zbyt wielkiego sukcesu. „Blair Witch Project” i „Paranormal Activity”, o których już wspominałam, odniosły sukces przede wszystkim za sprawą dobrej reklamy jeszcze przed wejściem samego filmu do kina. Dla „Paranormal Activity” zresztą musi nadal to działać skoro w tym roku chyba wchodzi do kina kolejna część. Wracając jednak do „Diabelskiego nasienia” – lepiej po raz dziesiąty obejrzeć „Dziecko Rosemary” niż wydać pieniądze na film, z którego masz ochotę wyjść po ok. 20 minutach, a z którego nie wyniesiesz niż poza chęcią pójścia spać.
Ocena: 2/10
Recenzja ukazała się pierwotnie na stronie 104filmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz