Wiecznie żywy to historia miłości. Ale nie byle jakiej, bo
pomiędzy chłopakiem R, który ma nieszczęście być zombie i dziewczyną Julie,
której serce wciąż bije. Jednak to nie wszystko, bo za sprawą tej jednej
żyjącej dziewczyny i nieżyjącego chłopaka, wszystkie żywe trupy zaczną coś
czuć. Żeby ich miłość rozkwitła i przetrwała będą musieli stawić czoło jej ojcu
z armią ludzi chcącą zabić każdego zombie jakiego spotkają na swojej drodze,
szkielety – czyli zombie, które nie żyją już tak długo, że pozbawione są wszelkich
uczuć oraz faktowi, że R już od jakiegoś czasu jest martwy.
Kiedy jakiś czas temu przyjaciółka wysłała mi trailer
Wiecznie żywego pomyślałam: Super. Fala „Zmierzchu” przenosi się na pozostałe
istoty nadprzyrodzone. Teraz już nie tylko wampiry i wilkołaki mogą współżyć z
ludźmi, ale także zombie. Ale powiedzmy sobie szczerze – zombie? Niby jakim
sposobem żywy trup, podkreślam TRUP, miałby niby zakochać się w żyjącej
dziewczynie? To jakiś żart? Kolejna parodia? Okazuje się, że nie. Nie dość, że film
oparty jest na książce, to w dodatku, pomimo tego, że jest to kolejna ckliwa
historyjka o miłości, to jest to naprawdę dobry film. Jest dobry zarówno
aktorsko, reżysersko, zdjęciowo, jak i scenariuszowo.
Jonathan Levine (który zarówno napisał scenariusz, jak i
wyreżyserował Wiecznie żywego, reżyser niedawnego filmu 50/50) wyszedł z
założenia, że jeżeli robimy film o trupie zakochującym się w człowieku, to nie
musimy robić tego na poważnie, w konwencji horroru, ale można zrobić to z
lekkim poczuciem humoru. Mamy oczywiście sceny rodem z horroru, w końcu to film
o zombie, bez tego się nie obejdzie, ale w większości film jest nakręcony tak,
żeby mógł go obejrzeć każdy i to niemal w każdym wieku (powiedzmy sobie
szczerze – mimo tego, że to historia miłosna, 5-letnie dzieci raczej będą się
bały szkieletów). Z połączenia gatunków wyłania się kolejny plus – film jest
dobry zarówno dla dziewczyn, jak i dla facetów. Dla dziewczyn mamy historię
miłosną, a dla facetów – trochę komedii i trochę horroru.
Aktorsko także film stoi na dobrym poziomie. W głównej roli
możemy zobaczyć Nicholasa Houlta znanego z filmu Był sobie chłopiec, w którym
to jeszcze jako dziecko (nie takie małe, bo trzynastoletnie) zagrał u boku Hugh
Granta. Chłopak poradził sobie z rolą R znakomicie. Przecież prawdopodobnie nie
łatwo jest zagrać żywego trupa. W dodatku takiego, któremu co rusz coś się
zmienia – raz jest zwykłym zombie, pragnącym ludzkich mózgów, a niedługo potem
rozmawia z dziewczyną niemal jak zwykły, żyjący chłopak, choć nadal jest
trupem. Tak, to nie mogło być najłatwiejsze zadanie. Jako jego wybrankę mamy
znaną z Ucznia czarnoksiężnika i Jestem numerem cztery Teresę Palmer.
Dziewczyna spisuje się świetnie. Z jednej strony jest przestraszoną
dziewczynką, z drugiej nieugiętą wojowniczką, niby oczko w głowie tatusia, ale
z drugiej strony potrafi się ojcu postawić. W roli ojca Julie możemy zobaczyć
Johna Malkovicha. Jeden z moich ulubionych aktorów, tutaj nie zrobił na mnie
większego wrażenia. Taki sobie ojciec i przywódca jakich pełno w filmach.
Równie dobrze tę rolę mógłby zagrać ktokolwiek inny. Przewija nam się także co
jakiś czas Dave Franco. Nie widziałam jeszcze filmu, w którym ten chłopak by
mnie nie drażnił i w Wiecznie żywym jest podobnie.
To co mi w tym filmie kompletnie nie pasuje to zombie. Są
takie zbyt ludzkie. Rozumiem, że chłopak odbywa jakiś monolog wewnętrzny, że
jest emocjonalny na tyle na ile może. Ale żeby mówił? Można to sobie tłumaczyć
tym, że im bardziej się zakochuje w tej dziewczynie, tym bardziej ludzki się
staje i dzięki temu może mówić. Można zauważyć nawet taką zależność – im bliżej
są ze sobą, tym lepiej i więcej R mówi. Tyle, że on potrafi mówić od samego
początku. Tego nie potrafię zrozumieć (może ktoś to rozumie i mi to
wytłumaczy?). Ciekawym pomysłem jest fakt, że zombie zjadając twój mózg,
dostają twoje wspomnienia. Chociaż podejrzewam, że to akurat pomysł autora
książki, a nie scenariusza (nie wiem, książki nie czytałam).
Typowa historia miłosna, przedstawiona w bardzo nietypowy
sposób. Film, do którego podeszłam nastawiona bardzo sceptycznie okazał się dla
mnie zaskoczeniem. I to zaskoczeniem zdecydowanie na plus. Nie jest to może
arcydzieło na miarę najlepszych światowych reżyserów, jednak jest to film,
który zdecydowanie warto polecić. Każdemu.
Ocena: 8/10
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz