Początkowo, kiedy wyszłam z kina, czułam się tym filmem nieco rozczarowana. Nastawiłam się na coś dużo lepszego. Po niemal trzech tygodniach po premierze, mogę z ręką na sercu powiedzieć, że film jest naprawdę dobry, choć bez "fajerwerków".
"Mroczne cienie" to historia Barnabasa Collinsa, który jako młody człowiek
odrzucił miłość pewnej służącej, ta z kolei okazała się być wiedźmą. Pozbawiła życia
wszystkie osoby, które kochał, a jego samego zmieniła w wampira. Następnie
doprowadziła do tego, że został uwięziony w trumnie. Po około dwóch wiekach robotnicy
na budowie wykopują trumnę i ciekawi tego co jest w środku otwierają ją, co źle
się dla nich kończy. Barnabas wraca do rodzinnego domu, który zamieszkują jego
dalecy potomkowie. Stara się pomóc rodzinie przywrócić jej dawną świetność.
Kiedy w zeszłym roku przeczytałam, że Tim Burton tworzy
kolejny film we współpracy z Johnnym Deppem (którego swoją drogą ubóstwiamJ)
byłam pewna, że muszę na niego iść do kina, zamiast czekać aż ukarze się na DVD
bądź w Internecie. Nastawiłam się na coś świetnego, może nawet przełomowego,
coś w stylu Burtona z charakterystycznym bohaterem granym przez Deppa. Niestety
moje oczekiwania nie zostały do końca spełnione. Oczywiście mamy historię i
cały klimat, charakteryzację etc. w stylu Tima Burtona. I oczywiście mamy
charakterystycznego bohatera odegranego przez Deppa. Ale czegoś mi tutaj
brakowało.
Depp jak zwykle radzi sobie ze swoją rolą świetnie chociaż
muszę przyznać, że bardziej podobały mi się jego wcześniejsze role (chociażby Ichabod Crane z "Jeźdźca bez głowy"). W pozostałych rolach mamy tutaj świetną Evę Green. Jej
kreacja podobała mi się bardzo. Momentami nawet bardziej od kreacji Deppa. Tę
aktorkę poznałam przy okazji serialu HBO „Camelot” gdzie zagrała wiedźmę Morganę. I tutaj znowu możemy zobaczyć ją w roli wiedźmy, tym razem
trochę bardziej współczesnej i w blond włosach (w których, swoją drogą, nie
podoba mi się za bardzo, wolałam ją w ciemnych). Ale pomijając to, że jej
wygląd nie przypadł mi do gustu, jej rola naprawdę mi się spodobała. Dalej mamy
Michelle Pfeiffer w roli pani domu. Jej rola była dziwna, kompletnie nie przypadła mi do gustu, ani niczym nie zaskoczyła. Pfeiffer w „Mrocznych cieniach” gra tak
samo jak w niemal każdym swoim poprzednim filmie. Swoją rolą nie powala także
Helena Bonham Carter, którą uwielbiam i naprawdę się na niej zawiodłam. Kto mi się w tym filmie naprawdę spodobał to Jackie Earle Haley, którego rola zapijaczonego służącego rodziny Collinsów powaliła mnie na kolana. Na szczególne pochwały z mojej strony zasługuje także Gulliver McGrath, chłopiec, który zagrał już w paru filmach (w tym w "Hugo i jego wynalazek") i w tym filmie zdecydowanie dał popis swoich zdolności aktorskich. Niestety nie ma go w tym filmie zbyt dużo choć z mojego punktu widzenia jest dosyć ważną postacią. Za to zawiodła mnie (i to strasznie) Chloe Grace Moretz. Miałam wrażenie, że przez cały film ma jedną i tę samą minę czego u aktorów szczególnie nie lubię. Przykre jest to, że widziałam już kilka filmów z Moretz i zapowiada się z niej naprawdę dobra aktorka, a tu mnie tak zawiodła.
W ostatecznym rozrachunku film "Mroczne cienie" pomimo swoich słabych stron jest naprawdę dobrym filmem, który warto obejrzeć, przynajmniej ze względu na wyrobienie sobie o nim własnego zdania.
PS. Osoby, które nie przepadają za horrorami niech się nie zrażają tym, że na filmwebie właśnie do horroru jest ten film przyporządkowany. Jedyne co łączy ten film z horrorem to postać wampira, wiedźmy i duchów. "Mroczne cienie" określiłabym raczej jako przyjemną komedię dla całej rodziny.
"przyjemna komedia dla całej rodziny"- jednak fraza, wystarczy by nigdy tego nie obejrzeć ;))
OdpowiedzUsuńps. kupiłam "kino klasyczne" Lubelskiego-- ta książka wymiata ;)