wtorek, 6 marca 2012

W poszukiwaniu wiecznej młodości...



Czwarta część „Piratów z Karaibów” opowiada dalsze losy kapitana Jacka Sparrowa. Tym razem nasz ulubiony pirat pragnie odnaleźć źródło młodości. Wieść ta dociera do Czarnobrodego, któremu zostało przepowiedziane, że w przeciągu tygodnia zostanie zabity przez mężczyznę z jedną nogą, którym okazuje się, znany nam już z poprzednich części, kapitan Barbossa. Córka Czarnobrodego, piękna Angelika, w trosce o ojca, porywa Sparrowa (z którym kiedyś coś ją łączyło:P), którego zadaniem staje się doprowadzenie legendarnego pirata do źródła młodości.

„Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach to kolejny film przygodowy ze znakomitą obsadą. Widzimy tu bowiem takie znane twarze jak Johnny Depp w roli Sparrowa, Geofrey Rush jako Barbossa czy Penelope Cruz jako Angelika. Depp, którego osobiście uwielbiam, po raz czwarty z kolei tworzy znakomitą postać kapitana Czarnej Perły, który przez cały czas sprawia wrażenie jakby był naćpany albo przynajmniej pijany. Podobnie jak w poprzednich częściach „Piratów…” Sparrow jest postacią, która wywołuje uśmiech na ustach, a przez większość czasu także śmiech. Depp w roli Sparrowa jest osobą, dla której się po prostu ten film nadal ogląda. Aktor stworzył wyjątkową postać, za którą powinien dostać Oscara (ale niestety albo stety dostał go wtedy Sean Penn za "Rzekę tajemnic"). Kolejnym świetnym aktorem w filmie jest Geofrey Rush (którego znamy także z roli logopedy w „Jak zostać królem”) w roli Barbossy, który tym razem przyłączył się do oddziałów króla. Wyrusza on jednak do źródła młodości za Czarnobrodym ze zlecenia króla. Król bowiem chciałby pozostać młody (chyba zresztą jak każdy). Oczywiście w trakcie filmu okazuje się, że jego osobisty cel był zupełnie inny. Ale to już zostawiam wam do obejrzeniaJ Geofrey Rush, wielostronny aktor, tym razem jako pirat z jedną drewnianą noga, który przeszedł na stronę króla wygląda i gra po prostu świetnie. Nic dodać, nic ująć. Tym razem reżyser postarał się i ściągnął do swojego filmu boską Penelope Cruz, która pomimo ciąży spisała się świetnie. Nie żebym dyskryminowała kobiety w ciąży. Chodziło mi raczej o to, że musiała chodzić, skakać, biegać i walczyć w skwarze, w ciężkim stroju pirata, a i tak wyglądała zjawiskowo, jak zawsze. Zagrała także jak zawsze dobrze, na swoim poziomie, chociaż zdecydowanie nie wybitnie. W nowych „Piratach…” nie zobaczymy już jednak znanych z poprzednich części Keiry Knightley i Orlando Blooma. Chociaż dla mnie to żadna różnica, bo jakoś nie przywiązałam się zbytnio do odgrywanych przez nich postaci to jednak niektórych od razu odstrasza to od filmu.

Tym razem za reżyserię wziął się Rob Marshall (reżyser takich filmów jak „Chicago”, „Wyznania gejszy” czy „Nine”). Tak się składa, że widziałam wszystkie jego filmy (za dużo ich nie jest bo tylko pięć) i jest to jego zdecydowanie najgorszy obraz. Ogólnie rzecz biorąc film jest dobry. Tym bardziej, że jest to rzeczywiście świetny film przygodowy, niemal powracający do korzeni, bo tym razem nie mamy w nim żadnych olbrzymich potworów, duchów, bogiń czy tym podobnych rzeczy. Jedynymi odstającymi od normy postaciami są syreny (które swoją drogą w filmie zostały naprawdę pięknie przedstawione) i załoga statku Czarnobrodego, która podobno jest zombie (chociaż jak dla mnie w ogóle na takich nie wygląda). Jednak jeżeli przyrównamy „Piratów…” do poprzednich dzieł Marshalla to zobaczymy, że na tle jego innych filmów ten wypada słabo. Ale… Nie wszyscy oglądają film dla reżysera:P

Niepotrzebnie, moim zdaniem, wprowadzono do filmu wątek religijny. Tym bardziej, że wątek ten wprowadzono i niejako pozostawiono samemu sobie, gdyż zbytnio go nie rozwinięto. Jedyne rzeczy, które się do religii odwołują to ksiądz (który swoją drogą wygląda jak model, szczególnie kiedy zdejmuje koszulę^^), który to zakochuje się w syrenie, a jego wątek zostaje niewyjaśniony oraz sprawa zbawienia duszy Czarnobrodego. Poza tym jednym wątkiem, który jest niepotrzebny i wątkiem księdza i syreny, który pozostaje niewyjaśniony w scenariuszu wszystko gra. Chociaż jeśli przyrównamy tę część cyklu do poprzednich… Cóż. Mi „Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach” podobali się dużo bardziej niż „Piraci z Karaibów: Na krańcu świata” (dla tych co nie wiedzą – trzecia część cyklu), który to film wyłączyłam mniej więcej w połowie i już więcej nie włączyłam.

Podsumowując. Film dobry. Może nie na tyle żeby wydawać na niego pieniądze i chodzić na niego do kina, ale na pewno do obejrzenia w telewizji. Zapewnia rozrywkę na poziomie dobrego filmu przygodowego (niemal) w starym stylu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz