...

czwartek, 25 lutego 2016

Oscary 2015. Nominacje w kategoriach aktorskich...

45 LAT



Kate i Geoff przygotowują się do imprezy, która uczcić ma 45-lecie ich ślubu. Niespodziewanie, na tydzień przed uroczystością, do Geoffa przychodzi list z informacją, że ciało jego pierwszej miłości zostało odnalezione, zamrożone w lodowcu, w szwajcarskich Alpach.

45 lat to taki sobie niepozorny film. W Polsce miał swoją premierę 25 września 2015 r. i przeszedł kompletnie bez echa. Nie był nigdzie reklamowany, grany był zapewne jedynie w kinach studyjnych. Mogę się założyć, że mało kto w Polsce o tym filmie słyszał, a już z pewnością mało kto go widział. A tu nagle nominacja do Oscara dla Charlotte Rampling jako najlepszej aktorki pierwszoplanowej, w filmie o którym wcześniej nie słyszałam. 45 lat to film na swój sposób wyjątkowy. Wyjątkowy, bo mało pojawia się filmów z dobrą, rozbudowaną rolą dla ludzi po czterdziestce. Widoczne to jest w szczególności w przypadku kobiet. A tutaj mamy rozbudowaną psychologicznie postać, która w ciągu półtoragodzinnego filmu pokazuje całą gamę emocji. W dodatku robi to z klasą typową dla Rampling. To ona jest w centrum uwagi. Jej mąż nie jest tutaj ważny i właściwie mało go na ekranie zobaczymy. Mimo wszystko jest to jednak film przeciętny. Nie jest ani zły, ani dobry. Choć trwa jedynie półtorej godziny, to momentami tak się dłuży, że miałam wrażenie, że oglądam film przynajmniej dwugodzinny. Po trochu jest to na pewno spowodowane także tym, że widz nie utożsamia się z bohaterami, ciężko jest się wczuć w sytuacje przedstawione na ekranie. I to nie tylko ze względu na wiek bohaterów, ale raczej ze względu na to, że nie bardzo interesowała mnie historia na ekranie przedstawiona. Na początku czułam zaskoczenie, ale potem już tylko znużenie.

Ocena: 6/10


CREED – NARODZINY LEGENDY


Obdarzony naturalnymi zdolnościami zamożny młody człowiek, syn Apollo Creeda – Adonis – przeciwstawia się rodzinie i próbuje swoich sił w boksie. Aby odnieść sukces, zwraca się o pomoc do starego rywala ojca, Rocky’ego Balboa.

Kiedy słyszę nazwisko Sylvester Stallone to od razu myślę – Rocky Balboa i John Rambo. Ja zawsze wolałam tego drugiego, ale tym razem Stallone powraca jako Rocky. I może rola nie jest wybitnie zagrana (nigdy nie uważałam Stallone’a za dobrego aktora), to jednak na Oscara zasłużył sobie bezsprzecznie, bo jest to powrót w naprawdę wielkim stylu. Jeżeli chodzi o sam film, to jest to film dobry. Po wszystkich zachwytach, spodziewałam się większych fajerwerków, choć z pewnością Creed warto choć raz obejrzeć. No, a dla fanów Rocky’ego jest to pozycja obowiązkowa. Na plus zdecydowanie zakończenie, którego się nie spodziewałam. Przewidywałam, że skończy się tak samo jak większość amerykańskich filmów, a tu takie zaskoczenie. Do tego finałowa walka - nie lubię boksu, a tutaj siedziałam i oglądałam jak zahipnotyzowana jak dwóch facetów zadaje sobie cios za ciosem, nie mogąc doczekać się co się wydarzy.

Ocena: 7/10

DZIEWCZYNA Z PORTRETU


Dziewczyna z portretu to niezwykła historia miłosna zainspirowana życiem artystów Einara i Gerdy Wegener, których małżeństwo i praca zostają poddane próbie, kiedy Einar decyduje się na operację zmiany płci i zostaje jedną z pierwszych na świecie transgenderowych kobiet, Lili Elbe.

O Boże! Jak ten film mnie okropnie zmęczył. Przyznam szczerze, że, choć widziałam jedynie kilka filmów Toma Hoopera, to jednak nigdy jeszcze się na tym reżyserze nie zawiodłam. Aż do tej pory. Pierwszym, podstawowym problemem jest kiepski scenariusz. Nie czytałam książki Davida Ebershoffa, na podstawie której powstał scenariusz, nie zagłębiałam się też w życie Einara Wegenera/Lili Elbe. Jednak przez większość czasu miałam wrażenie, że bohater jest po prostu chory psychicznie – tak nam to przedstawia film. Drugi problem to Oscary. Mam wrażenie, że Hooper nakręcił Dziewczynę z portretu z myślą o Oscarach i zrobił wszystko, żeby tylko dostać jak najwięcej nominacji. I wyszło na to, że dostał tylko cztery. Dwie dla aktorów, jedną dla scenografii i jedną dla kostiumów. I tym sposobem dochodzimy do trzeciego problemu – Eddie Redmayne. Eddiego lubię od czasu Nędzników Hoopera. I czekałam na ten film z niecierpliwością. A on zagrał tak, że odechciało mi się na niego patrzeć. Tak bardzo przerysowanej postaci dawno w filmie nie widziałam. Największym plusem całego filmu jest Alicia Vikander, która przyćmiewa zdobywcę Oscara w każdej scenie w jakiej się pojawia. Nie rozumiem, więc dlaczego jej rola została uznana za drugoplanową, bo zdecydowanie górowała w tym filmie. Zdecydowanie bardziej interesowała mnie jej historia i jej losy niż losy Einara/Lily.

Ocena:  5/10


JOY


Joy to film oparty na faktach. To historia Joy Mangano, samotnej matki, która nieoczekiwanie dokonuje przełomowego wynalazku (mopa), dzięki czemu staje się milionerką.

David O. Russell po raz kolejny zatrudnia sprawdzonych już przez siebie aktorów – Jennifer Lawrence, Bradleya Coopera i Roberta De Niro – i osadza ich w kolejnej historii. I muszę przyznać, że nie wychodzi im to wcale tak źle. Nie jest to oczywiście poziom np. Poradnika pozytywnego myślenia (który to kocham całym swoim sercem), ale spodziewałam się, że będzie gorzej. Po tych wszystkich niepochlebnych opiniach, nastawiona byłam do Joy bardzo sceptycznie. A tutaj okazało się, że na filmie naprawdę dobrze się bawiłam. A przecież to jest w kinie najważniejsze. Rozrywka. Przyznaję – kiedy przeczyta się opis filmu, wydaje się on być strasznie głupi. Jest to jednak historia o tym jaka siła tkwi w kobietach. Joy do wszystkiego dochodzi sama. Niby jakąś pomoc ma, ale ta pomoc jest do niczego – zarówno w domu, jak i w interesach. Wszystko stworzyła sama, wszystkim pomagała, do fortuny też doszła sama. Jednak, tak jak napisałam wcześniej, Joy to czysta rozrywka i nic poza tym. No może jeszcze do tego dobre przesłanie. Skąd jednak się wzięła ta nominacja dla Jennifer Lawrence? Oscara raczej nie dostanie, ale czy naprawdę nie było żadnej lepszej aktorki w zeszłorocznych filmach? Oczywiście, że były. Na poczekaniu mogę Wam wymienić jedną – Charlize Theron w Mad Maxie. Pisałam już o tym nie raz, zaraz po ogłoszeniu nominacji i napiszę po raz kolejny – Jennifer Lawrence staje się nową Meryl Streep jeżeli chodzi o nagrody filmowe. Nie ważne jak zagrała, ważne, że zagrała, więc nominacja jej się należy…

Ocena: 6,5/10


NIENAWISTNA ÓSEMKA



Dwaj łowcy głów, próbując znaleźć schronienie przed zamiecią śnieżną, trafiają do Wyoming, gdzie wplątani zostają w splot krwawych wydarzeń.

Na ten film czekałam bardzo długo. A kiedy wreszcie wszedł do kin, nie mogłam znaleźć czasu, żeby wreszcie iść i go zobaczyć. Ale się udało. Bo Nienawistną ósemkę koniecznie trzeba obejrzeć w kinie. W końcu to Quentin Tarantino! Jeżeli podobał Wam się choć jeden film Tarantino, to na pewno spodoba Wam się Nienawistna ósemka. Jedynym minusem filmu jest jego długość. 2 godziny i 40 minut! Niestety przez to historia jest nieco rozwleczona i spokojnie, powoli, bez pośpiechu zmierzamy do końca. Momentami film się dłuży, ale są i momenty kiedy siedzimy w fotelu jak na szpilkach. Skróciłabym go o jakieś 20-30 minut i od razu byłoby o wiele lepiej. O tym filmie nie ma co pisać. Trzeba go po prostu zobaczyć. Muszę przyznać, że film Tarantino został w tym roku bardzo niedoceniony. Trzy nominacje, z czego tylko jedna w jednej z głównych kategorii. Totalne niedopatrzenie. I choć Jennifer Jason Leigh zagrała naprawdę świetnie, to brakuje mi w nominacjach aktorskich chociażby Samuela L. Jacksona. Poza tym – gdzie jest nominacja za reżyserię dla Tarantino? Pozostaje nam trzymać kciuki za Ennio Morricone, który może wreszcie otrzyma swojego pierwszego Oscara (innego niż Oscar Specjalny).

Ocena: 8,5/10


STEVE JOBS


Film biograficzny przedstawiający życie Steve’a Jobsa, a w zasadzie kulisy wprowadzenia przez firmę Apple ich trzech kluczowych produktów w latach 1984-1998.

W filmie Danny’ego Boyle’a obserwujemy Steve’a Jobsa w trzech momentach, za każdym razem jest to kilkadziesiąt minut przed zaprezentowaniem światu kolejnego z trzech produktów firmy Apple. Oczywiście, w takich momentach zawsze pojawiają się jakieś problemy. A to coś nie działa, a to była dziewczyna przychodzi wyłudzić od ciebie kasę dla dziecka, którego nie uważasz za swoje, a to zostajesz „zdradzony” przez przyjaciela. Za każdym razem, przed każdą z kolejnych premier Jobs spotyka się z tymi samymi osobami. I kiedy tak popatrzyłam na obsadę aktorską i na to jak grają, to zaczęłam się zastanawiać. Czy to Michael Fassbender jest tak dobrym aktorem, że jego energia udziela się pozostałym aktorom? Bo każda scena, w której Fassbenderowi partneruje Kate Winslet to małe mistrzostwo. W scenie w ostatniej już, trzeciej części filmu, gdzie Jobs kłóci się ze Stevem Wozniakiem zaczęłam się zastanawiać od kiedy Seth Rogen jest tak dobrym aktorem. Nawet Jeff Daniels, który wszędzie gra tak samo sprawdził się w filmie świetnie. Do tego wszystkiego dochodzi scenariusz Aarona Sorkina i popisowa reżyseria Danny’ego Boyle’a. I może to niewiarygodne, ale to wszystko świetnie do siebie pasuje i naprawdę dobrze ze sobą współgra. Tylko Aaron Sorkin mógł napisać tak błyskotliwy scenariusz. W dodatku tak długi, bo na 2 godziny filmu jakaś godzina i 50 minut jest totalnie przegadana. I to nie przeszkadza, i to nie męczy. A do tego już trzeba mieć talent.

Ocena: 8/10


TRUMBO


No i kolejny film biograficzny. Tym razem mamy do czynienia z biografią Daltona Trumbo – jednego z najlepszych hollywoodzkich scenarzystów, który w latach 40. został wpisany na czarną listę przez rząd Stanów Zjednoczonych, ze względu na swoje komunistyczne poglądy. Wraz z innymi, w ten sam sposób potraktowanymi osobistościami z Hollywood, zaczyna on walczyć o sprawiedliwość oraz dobre imię.

Kolejny film, o którym pewnie bym nigdy nie usłyszała, gdyby nie nominacja do Oscarów. Trumbo jest bowiem typowym amerykańskim bohaterem. W Polsce raczej nikt poza filmoznawcami i hobbystami, nie interesuje się historią kina na tyle, żeby o postaci Daltona Trumbo wiedzieć. Film Jaya Roacha przedstawia go w ciekawy sposób – jako człowieka, który do końca walczy o swoje przekonania i ideały. Przede wszystkim jest to jednak scenarzysta, dla którego największym spełnieniem wydaje się być napisanie dobrego scenariusza i obejrzenie dobrego filmu nakręconego na jego podstawie. Bryan Cranston w swojej roli wypada niezwykle dobrze i jest on zdecydowanie najjaśniejszym punktem całego przedsięwzięcia. Każdy kto pojawia się razem z nim na ekranie, zostaje przez niego niemal natychmiast przyćmiony. Cieszy mnie więc niezmiernie nominacja dla Cranstona, bo po pierwsze – za tę rolę zdecydowanie mu się należy, a po drugie – gdyby nie to, nie miałabym pewnie okazji poznać historii Daltona Trumbo. A obiecuję Wam – to ciekawa historia.

Ocena: 7/10


O pozostałych filmach z nominacjami aktorskimi możecie poczytać tutaj (Carol) i tutaj (Big Short, Brooklyn, Marsjanin, Most szpiegów, Pokój, Spotlight, Zjawa).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz