...

wtorek, 21 lutego 2012

Mini-maraton...

Wczoraj wybrałam się do kina z Anią (właścicielką bloga http://filmoweszalenstwo.blogspot.com/ :P) na mini-maraton nowych polskich filmów. Po seansach wyszłam z kina z poczuciem świetnie wydanych pieniędzy i nie najlepiej wydanych pieniędzy. A jako, że strasznie nudziło mi się na dzisiejszym wykładzie z pozytywizmu to postanowiłam napisać co o filmach myślę...


"Róża". Najnowszy film Wojtka Smarzowskiego (twórcy "Domu złego", którego, przyznam się szczerze, jeszcze do tej pory nie miałam okazji zobaczyć) z Marcinem Dorocińskim i Agatą Kuleszą w rolach głównych.

"Róża" to historia Tadeusza - żołnierza, któremu wojna zabrała wszystko, a przede wszystkim ukochaną żonę. Tadeusz wyrusza na poszukiwanie Róży Kwiatkowskiej, żony pewnego Niemca, którego śmierci był świadkiem, a który to poprosiła go, aby oddał jego żonie zdjęcie i obrączkę. Takim sposobem Tadeusz dociera na Mazury, gdzie odnajduje Różę. Za to splot różnych okoliczności sprawia, że zostaje u niej nie tylko na jedną noc.

"Róża" to, moim osobistym zdaniem, polskie arcydzieło. Dawno nie widziałam tak dobrego polskiego filmu. Dorociński w roli Tadeusza jest jak najbardziej przekonujący i pomimo wszelkich przeciwności losu nie jest wcale "biedny" i do końca pozostaje odważnym, już nie żołnierzem, a człowiekiem, który żeby bronić ludzi, których kocha jest w stanie nawet zabić. W dodatku nasz najprzystojniejszy (podobno) polski aktor wcale nie jest tu najprzystojniejszy, co działa zdecydowanie na plus filmu. Dzięki temu jego wygląd nie odrywa nas od postaci Róży, która w końcu jest tu niejako najważniejsza. W roli Róży występuje Agata Kulesza, którą ja osobiście uwielbiam. Kulesza jak zawsze dała z siebie wszystko i jestem skłonna nawet stwierdzić, że z każdym filmem coraz bardziej szlifuje swój warsztat aktorski. Gratuluję reżyserowi doboru obsady bo jest ona idealnie dobrana, wręcz z najwyższej półki. Nawet aktorzy grający właściwie w epizodach to nie jakieś polskie niby-gwiazdki, ale świetni, doświadczeni aktorzy, a więc: Marian Dziędziel, Jacek Braciak, Kinga Preis, Edward Lubaszenko czy Eryk Lubos.

Zdjęcia wykonane przez operatora (swoją drogą wywodzącego się z Łodzi:P) Piotra Sobocińskiego Jr. (syna Piotra Sobocińskiego) są piękne. Właściwie słowa są tu praktycznie zbędne. Obraz mówi nam wszystko. Idealnie ukazane krajobrazy Mazur aż zapierają dech w piersiach. 
W filmie Smarzowskiego nagromadzenie nieszczęść jest momentami aż przytłaczające. Kiedy wyszłyśmy z seansu powiedziałam Ani: "Ten facet miał strasznego pecha w życiu". Dodatkowo film jest niezwykle realistyczny, prawdziwy. Tak prawdziwy, że aż przeraża. I zdecydowanie daje do myślenia.





Drugi film, na który poszłyśmy to "Sponsoring". Najnowszy film Małgorzaty Szumowskiej (jak mówią wszystkie zwiastuny, plakaty, a także czołówka filmu - Małgośki) w kooperacji polsko-francuskiej, z Juliette Binoche w roli głównej.

"Sponsoring" to historia dziennikarki (w tej roli Juliette Binoche), która pisze artykuł o dziewczynach studiujących w Paryżu i uprawiających sponsoring, czyli najzwyczajniej w świecie sprzedają swoje ciało za pieniądze.

Film jest słaby. Dawno już nie wyszłam z kina z poczuciem źle wydanych pieniędzy. Nawet z "Sylwestra w Nowym Jorku" wyszłam bardziej zadowolona (wiem jestem dziwna:)). Juliette Binoche wyciągnięta jakby prosto z żenującej reklamy banku zagrała jak na siebie, bardzo słabo. Widziałam ją w kilku filmach, ale pamiętam ją jeszcze z czasów "Czekolady" i "Angielskiego pacjenta" oraz "Trzech kolorów" Kieślowskiego gdzie była świetna. A tutaj zaskoczyła mnie co najwyżej przeciętnym aktorstwem. Jakoś nie przekonała mnie jej rola. Brakowało mi trochę polskich aktorów. No bo w końcu skoro kooperacja to czemu ich tu tak mało? Była oczywiście Joanna Kulig w dziwnej roli jednej ze studentek, ale, albo mi się wydawało albo polska studentka jakoś mniej się pojawiała na ekranie niż francuska studentka. Była Krystyna Janda w roli matki tejże dziewczyny. Ale Jandę na ekranie widzieliśmy może niecałe pięć minut. No i był oczywiście Andrzej Chyra, na którego to czekałam od samego początku filmu zastanawiając się kogo będzie grał. I pojawił się kiedy już zdążyłam zapomnieć, że w tym gra. I także na pięć minut dosłownie. Tyle, że w dwóch scenach. Jako, jak to było ujęte w napisach końcowych, klient sadysta. Mogliśmy więc go zobaczyć w scenie z jedną z dziewczyn oraz w scenie niemalże końcowej. Ale przynajmniej zagrał świetnie (jak to on). Chociaż nie wiem jak można oceniać czyjąś grę po pięciu minutach na ekranie. Zapomniałabym o największym (według mnie) plusie tego filmu - Anaïs Demoustier. Śliczna dziewczyna, która zagrała wcześniej w kilku francuskich filmach jest dosłownie zjawiskowa. Świetnie pokazuje wszelkie uczucia miotające dziewczyną poprzez radość, ból, strach, do smutku i zrozpaczenia. 

I chyba na tym koniec plusów tego filmu. Bo cała historia jest jak dla mnie trochę naciągana, trochę na wyrost. Zdjęcia także nie były jakoś szczególnie dobre, chociaż robił je Michał Englert, którego zdjęcia zachwyciły mnie w "33 scenach z życia" i "Skrzydlatych świniach".W dodatku cała historia była przedstawiona niechronologicznie i w taki sposób, że ciężko było sobie jakoś to wszystko chronologicznie poukładać.

Podsumowując. "Róża" - jak najbardziej. "Sponsoring" - nie odradzam, ale ostrzegam, że mogą to być pieniądze "wyrzucone w błoto".

2 komentarze:

  1. wcale nie taki mini, ale jak chcesz go rozszerzyć to choć na "Wstyd" w piątek, podobno jest tak fantastyczny że po seansie zbieranie szczęki z podłogi i mózgu zajmuje dobre kilka minut ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo chętnie, ale niestety w piątek muszę od razu po zajęciach do domu jechać:(

    OdpowiedzUsuń