...

piątek, 27 stycznia 2012

Nadzwyczajna metamorfoza...


            „Jestem Bogiem” to historia pisarza, życiowego nieudacznika, który pewnego dnia spotyka na ulicy brata swojej byłej żony. Od słowa do słowa, były szwagier proponuje mu pewną niesamowitą tabletkę, która podobno sprawia, że człowiek zaczyna wykorzystywać 100% swojego mózgu. Eddie nie jest zadowolony, ale przyjmuje prezent znajomego i wraca do domu gdzie czeka na niego żona dozorcy wyczekująca na zaległy czynsz. Bohater bierze tabletkę, 30 sekund i bum. Nagle świat staje się piękniejszy. Widzisz wszystko wyraźnie, kolory jakieś takie bardziej żywe, kolorowe, dźwięki bardziej wyraźnie, ogólnie zmysły wszystkie wyostrzone. Morra pisze 90 stron książki w jeden wieczór, sprząta całe mieszkanie i ma siłę żeby zrobić jeszcze parę innych rzeczy. Niestety rano okazuje się, że specyfik przestał już działać. Ale przecież to żadna przeszkoda. Eddie idzie do szwagra i prosi go o więcej, wychodzi kupić dla nich śniadanie, a kiedy wraca zastaje rozgardiasz w całym mieszkaniu i martwego kolegę. Oczywiście dzwoni po policję. Ale że policja bardzo długo nie przyjeżdża zaczyna rozmyślać nad tym gdzie szwagier mógł schować tabletki. Przeszukuje mieszkanie i oczywiście je znajduje. Później to już życie leci mu z górki. Przynajmniej do pewnego czasu.
            Tak mniej więcej rysuje się fabuła filmu, który momentami jest absurdalny, momentami nieco "zakręcony", a przez większość czasu po prostu dziwny. Najseksowniejszy aktor świata (Bradley Cooper) przez większość filmu wcale nie wygląda na najseksowniejszego. Co najmniej trzy razy w ciągu filmu zmienia fryzury żeby pokazać: jak mam taką fryzurę to jestem nieudacznikiem, jak taką to jestem fajny, a jak taką to już w ogóle wszyscy mnie uwielbiają, a ja mam cały świat w dupie. Nie można umniejszać przy tym oczywiście jego gry aktorskiej. Bo w sumie Cooper wcale takim złym aktorem nie jest. Jest multum gorszych od niego. Ogólnie kiedy patrzyłam z bliska na jego twarz i widziałam te strasznie sztuczne błękitne oczy to chciało mi się śmiać. Czy trzeba było aż tak mocno zaznaczać kiedy Morra jest po tabletce, a kiedy jej nie wziął? Przecież widać to po jego zachowaniu. Błękitne oczy wcale nie świadczą o tym, że człowiek jest mądrzejszy i akurat w tym momencie wykorzystuje 100% możliwości swojego mózgu. Ale ogólnie aktorstwo Coopera jest znośne, nawet dobre. Ogląda się go na ekranie wręcz z przyjemnością i wcale nie ma się ochoty wyłączyć filmu kiedy się na niego patrzy.
            Zawiódł mnie za to Robert De Niro, który teoretycznie w czołówce wymieniony jest jako jeden z głównych bohaterów, a tak naprawdę nie widać go w filmie za dużo, a kiedy już jest to jest jakiś taki niewyraźny i blady przy Bradleyu. Gra jakby chciał, a nie mógł albo jakby chciał ustąpić miejsca młodszemu koledze i powiedzieć: „Patrzcie, to on jest głównym bohaterem, to on jest tu ważny, na niego macie patrzeć, ja tu jestem tylko dodatkiem”. Zawiodłam się, bo zawsze bardzo lubiłam De Niro. 
            Scenariusz filmu oczywiście oparty jest na powieści Alana Glynna „The dark fields”. Mówię oczywiście, bo zauważyłam, że ostatnimi czasy prawie wszystkie filmy i seriale są wzorowane na książkach lub na prawdziwych zdarzeniach. Książki nie czytałam, ale pomysł na fabułę ciekawy. No bo kto by nie chciał być niesamowicie inteligentnym i uczyć się nowych rzeczy z prędkością światła? Tak więc plus dla scenarzysty Leslie Nixona za to, że postanowił tę właśnie książkę wziąć na swój warsztat. Plus dla reżysera Neila Burgera, który stwierdził, że warto ten scenariusz nakręcić i pokazać ludziom bo wyszedł mu naprawdę niezły film.
            Pomimo tych wszystkich wad i absurdów film jest naprawdę dobry i warto go obejrzeć. Przynajmniej po to żeby wyrobić sobie o nim swoje własne zdanie.

2 komentarze:

  1. Robcio de Niro my dear sprzedaż komercji się wiele lat temu, więc widzą jego nazwisko nie można oczekiwać nic dobrego [ba!] nawet znośnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Film był dobry tylko on nie był dobry. I w tym rzecz. Bo nawet jak się oglądało taki film jak "Poznaj mojego tatę" czy coś w tym stylu to przyjemnie było na niego popatrzeć. A tutaj dupa. Jakby dali jakiegokolwiek innego aktora to bym nie odczuła żadnej różnicy.:(

    OdpowiedzUsuń