Jupiter Jones urodziła się pod osłoną nocnego nieba, a jej narodzinom towarzyszyły znaki świadczące o tym, że jest stworzona do wielkich rzeczy. Dorosła już Jupiter nadal chce sięgać gwiazd, ale na ziemię sprowadzają ją obowiązki pani sprzątającej cudze mieszkania i niekończąca się passa nieudanych związków. Dopiero gdy na Ziemię przybywa Caine, genetycznie zaprogramowany były zwiadowca wojskowy, którego celem jest odnalezienie Jupiter, zaczyna ona dostrzegać przeznaczenie, które czekało na nią cały czas: w jej kodzie genetycznym jest bowiem zapisane, że jest spadkobierczynią niezwykłego dziedzictwa, które może zmienić układ sił we wszechświecie. [opis dystrybutora]
Wbrew wszystkiemu co można o filmie rodzeństwa Wachowskich już przeczytać czy usłyszeć, ja się na nim bardzo dobrze bawiłam. Jest to typowy "odmóżdżacz". Iść, zobaczyć, nie analizować zbytnio tego co widzi się na ekranie, nie myśleć o tym za dużo. Wtedy można taki film nawet pokochać. Ja nie pokochałam, ale jestem wdzięczna Wachowskim za umilenie mi raczej kiepskiego dnia. Oczywiście nie mówię, że film jest dobrze zrealizowany, bo nie jest. Absurd goni absurd, scenariusz w wielu miejscach jest nieco naciągany, a aktorzy to w większości bale drewna, ale nawet w takim filmie da się znaleźć plusy, dla których warto go obejrzeć.
Jest to z pewnością film dla fanek Channinga Tatuma. Wy już przecież i tak przyzwyczaiłyście się, że on grać nie umie, a tutaj możecie się napatrzeć na jego gołą klatę, bo jak już raz zdejmie koszulkę, to ciężko mu jest założyć ją z powrotem. Fani Mili Kunis też nie powinni narzekać. Do tej grupy zaliczam się i ja. Właściwie, gdyby nie Mila Kunis w głównej roli, to do kina bym prawdopodobnie na Jupiter: Intronizację nie poszła. Wiedziałam już wcześniej, że nie jest ona jakąś wybitną aktorką, ale tutaj zagrała tak, że momentami zastanawiałam się czy ona rzeczywiście jest takim beztalenciem i ja tego wcześniej nie zauważyłam, czy to tylko tak w tym filmie. W każdym razie, jej zadaniem tutaj jest ładnie wyglądać oraz wciąż i wciąż, i wciąż być "damą w opałach", którą jej książę będzie za każdym razem ratował. I wygląda ładnie. Momentami nawet pięknie. A jej sukienki są tak genialne, że aż można się w niej zakochać. Nie rozumiem zaś dlaczego Wachowscy nie wykorzystali faktu, że do roli właściwie Rosjanki, zatrudnili dziewczynę urodzoną w ZSRR i mówiącą płynnie po rosyjsku, i nie pozwolili jej w swoim rodzimym języku trochę pogadać. Każdy członek rodziny Jupiter miał okazję trochę po rosyjsku pogadać, a jej pozwolili powiedzieć całe dwa słowa.
Zastanawia mnie decyzja castingowa jeżeli chodzi o obsadzenie Douglasa Bootha w roli Titusa Abrasaxa. Booth jest w tej roli OKROPNY i aż mnie denerwował sam jego widok jak tylko się w jakiejś scenie pojawiał. Szkoda, że tak mało było tutaj Eddiego Redmayne'a. Chłopak chyba próbował jakoś swoją grę aktorską tu pokazać, bo w scenie kiedy jego bohater, Balem spotyka się po raz pierwszy z Jupiter, zagrał naprawdę fajnie. W zasadzie Eddie chyba jako jedyny tutaj starał się jakoś zagrać, bo reszta (łącznie z Seanem Beanem) olała sobie sprawę. Aż zachciało mi się wreszcie, dzięki temu obejrzeć Teorię wszystkiego. A dla fanów Terry'ego Gilliama (do której to grupy także się zaliczam, choć wolę go raczej jako reżysera niż aktora) jest w Jupiterze mały smaczek w postaci jednej sceny, w której reżyser się pokazuje. Ciekawe czy odnajdziecie go pod tym przebraniem, bo ja szukałam go w filmie zawzięcie i dopiero po jakimś czasie zorientowałam się kogo grał. Utrudnienie jest tym większe, że na filmwebie nie odnajdziecie nazwiska jego postaci ;)
Kolejnym wielkim plusem filmu jest jego warstwa wizualna. Bo wizualnie jest on (w sumie jak to u Wachowskich) niezwykle dopracowany i po prostu piękny. Wspominałam już o sukienkach, które nosi Jupiter. Ale jest też przecież charakteryzacja. Channing Tatum jako Caine wygląda nawet strawnie (chociaż mnie przypomina nieco bardziej szczura niż wilka). Większość postaci ucharakteryzowana jest tak, że nie da rady poznać co to za aktor (statkiem Egidy steruje człowiek ze słoniopodobną głową!). Do tego jest jeszcze kosmos - piękny i dopracowany w każdym detalu (chociaż w jednym momencie ten kosmos wygląda dosłownie jak jakiś namalowany obraz). No i statki kosmiczne, walczący ze sobą kosmici, buty grawitacyjne i znaki w zbożu. No i scena z pszczołami, która jest po prostu świetna (nie znajdziecie chyba osoby, której by się ona nie spodobała).
Jeżeli więc szukacie w ten weekend po prostu dobrej rozrywki, filmu na którym nie będziecie musieli zbyt dużo (albo nawet w ogóle myśleć), filmu na którym nie trzeba ciągle skupiać swojej uwagi i można przez chwilę pomyśleć co zjeść na obiad i jakie zakupy jeszcze trzeba zrobić do domu, filmu który po prostu ładnie wygląda i nie wniesie nic specjalnego, żadnego przesłania do Waszego życia - to jest to film idealny dla Was. A może chcecie po prostu zobaczyć, że dobrzy reżyserzy też mogą zrobić słaby film, a dobrzy aktorzy też czasami nie potrafią grać? Idźcie na ten film. Gwarantuję, że pomoże na chwilę odciągnąć się od zgiełku i na te dwie godziny poprawi nieco humor.
Ocena: 6/10
FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WARNER BROS POLSKA