...

czwartek, 6 czerwca 2013

Watch&Review Challenge: Pewnego razu w Anatolii (2011) i Primer (2004)...

Pewnego razu w Anatolii (2011)



Grupka policjantów wraz z prokuratorem, miejscowym doktorem oraz dwójką  podejrzanych szukają miejsca ukrycia ciała zamordowanego mężczyzny. Podejrzani w gruncie rzeczy są sprawcami, byli już bowiem przesłuchiwani i przyznali się do popełnienia zbrodni. Nie wiedzą jednak, a raczej nie pamiętają gdzie ukryli ciało, gdyż byli wtedy pijani.

Pomimo wyżej przeze mnie opisanej fabuły Pewnego razu w Anatolii nie jest kryminałem, a raczej dramatem społecznym. Zbrodnia nie jest tematem filmu, ale pretekstem do spotkania się tych wszystkich osób i rozmów. A rozmawiają oni o wszystkim i w gruncie rzeczy o niczym - o życiu, rodzinie, stanie dróg, etc. Tematami niejako przewodnimi, które przewijają się przez właściwie cały film jest rozmowa o zabitym mężczyźnie oraz rozmowa prokuratora z doktorem o kobiecie, która umarła nie długo po porodzie, a na której śmierć nie znaleziono medycznego wyjaśnienia.



Pewnego razu w Anatolii jest filmem niesamowicie męczącym. W około 30. minucie doktor wypowiada słowa : "Nuda zaczyna mi doskwierać", a ja myślę: "To tak samo jak mi". Cały film trwa 2,5 godziny, więc nie dość, że właściwie nic się w nim nie dzieje, to jest on niesamowicie rozciągnięty. Film, który przez wielu okrzyknięty został najlepszym filmem 2011 roku, dla mnie był niebywałą męczarnią. Ostatnio się tak wymęczyłam oglądając Za wzgórzami, w ramach Festiwalu Kamera Akcja.




Co mi się podobało? Przez pierwszą połowę filmu ważną rolę odgrywa światło, gdyż akcja toczy się w nocy na jakimś pustkowiu. W kompletnej ciemności postaci widzimy jedynie dzięki włączonym światłom samochodów. Naszą uwagę zwraca ognisko rozpalone obok domu burmistrza. Twarze mężczyzn rozświetlają zapalone papierosy. Wszyscy zachwycają się urodą najmłodszej córki burmistrza, po tym jak ujrzeli jej piękną twarz rozświetloną światłem lampy naftowej podczas podawania herbaty. Najpiękniejszą wizualnie (dla mnie) sceną jest zbliżenie na wiszącą na ścianie, palącą się w ciemności lampę naftową.



Aktorstwo jest raczej przeciętne. Nikt się z grupy nie wyróżnia. Jeśli zwracamy uwagę na któregoś z aktorów, to ze względu na zachowanie czy to co jego bohater mówi w danym momencie, a nie ze względu na wyróżniający go talent aktorski. 

Podsumowując - Pewnego razu w Anatolii jest filmem nudnym i niebywale męczącym. Jednak jeśli szukacie filmu do podziwiania, pięknego wizualnie - to jak najbardziej polecam. Jak już wcześniej pisałam, formą Pewnego razu w Anatolii przypomina mi Za wzgórzami. Jest podobnie męczący i podobnie, w moich oczach, ratują go zdjęcia.

Ocena: 6/10



Primer (2004)



Historia rozpoczyna się w garażu, gdzie czterech mężczyzn konstruuje nowatorski technologicznie mechanizm. Częściowo przypadkowo, a połowicznie poparty wiedzą skonstruowany wynalazek pozwala bohaterom przenieść się w czasie. Ich życie diametralnie się zmienia. Mając dostęp do przyszłych notowań, zaczynają grać na giełdzie. Ale są też ciemne strony medalu - wszędzie jest pełno ich "dublerów".
opis zaczerpnięty z filmweb.pl

Powyższy opis nie oddaje właściwie tego co w filmie się naprawdę dzieje. Abe i Aaron (główni bohaterowie) początkowo budują coś bliżej nieokreślonego. Po jakimś czasie coś im z tego wynalazku wychodzi, ale jeszcze nie wiedzą co. Dopiero Abe, który miał sprawdzić do czego ów wynalazek może posłużyć, odkrywa, że jest to wehikuł, który pozwala przenosić się w przeszłość. Niestety pewien wypadek, a raczej najzwyklejsza w świecie pomyłka Aarona, prowadzi do powstania paradoksu. Od tego momentu ich życie zaczyna się zmieniać.



Mamy tu do czynienia z czymś w rodzaju paradoksu dziadka (który przedstawiany był już w kinie kilkakrotnie, m.in. w Efekcie motyla czy w Częstotliwości) - jeżeli zmienimy przeszłość, zmieni się także teraźniejszość i przyszłość. Ale o ile w wyżej wymienionych przeze mnie filmach jest on pokazany w sposób zrozumiały, tak, że od razu podczas pierwszego seansu jesteśmy w stanie połączyć ze sobą wszystkie fakty i ułożyć je w porządku chronologicznym, tak w Primerze jest to niezwykle trudne. Film, po pierwszym obejrzeniu (zakładam, że w przyszłości może być ich jeszcze kilka) zrozumiałam mniej więcej do połowy. Trochę pomogły jakieś interpretacje znalezione gdzieś w internecie, które jednak były też tak zagmatwane, że przy ostatnim zdaniu nie pamiętałam już połowy z tego co przeczytałam.



To wcale nie jest tak, że film jest niezrozumiały z powodu jakichś luk w scenariuszu, bo raczej ich tam nie ma. Przydałoby się jednak ten scenariusz nieco rozbudować. Dzięki temu powstałby nam dłuższy film, ale może trochę bardziej przejrzysty dla widowni, która z fizyką ma niewiele wspólnego. Może zawinił budżet, który wyniósł jedynie 7 tys. dolarów. Może pan, który napisał scenariusz się trochę przeliczył i nie wziął pod uwagę tego, że widzowie mogą jego filmu nie zrozumieć. Może specjalnie napisał go właśnie w taki sposób, bo żeby film zrozumieć należałoby go obejrzeć kilka razy, a to równa się dodatkowym dolarom do jego kieszeni. Muszę bowiem dodać, że pan od scenariusza, a mianowicie Shane Carruth, był w tym przypadku także reżyserem, producentem, odtwórcą głównej roli, odpowiadał także za muzykę i zdjęcia. 



Mimo wszystko jest to film, który dobrze nakręcony, dobrze zagrany, inteligentny i z niebanalnym pomysłem, który szczerze polecam. Wymaga on jednak od widza poświęcenia mu całej uwagi. Nie polecam także oglądać go "na przewijaniu", bo wtedy nie zrozumie się z niego nic kompletnie. Takie filmy jak Primer pokazują, że wystarczy dobry pomysł i trochę gotówki i wszystko jest możliwe.

Ocena: 7/10

Filmy obejrzane w ramach majowego (Pewnego razu w Anatolii) i czerwcowego (Primer) wyzwania Watch&Review Challenge Group.