czwartek, 8 marca 2012

Bo śmiech to zdrowie...

Jesteśmy już ponad tydzień po rozdaniu Oscarów, które oczywiście obejrzeć musiałam. Ale okazuje się, że podczas, gdy oglądałam widowisko prowadzone przez Billy'ego Crystala to właśnie poza ceremonią, a mianowicie w studiu Jimmy'ego Kimmela miało miejsce najśmieszniejsze zdarzenie tegorocznych Oscarów.

Wyobrażacie sobie wszystkie najlepsze gwiazdy kina razem w jednym filmie? Tuż po zakończeniu oscarowej gali Kimmel zaprezentował w specjalnej edycji swojego programu zwiastun FIKCYJNEGO (żeby nie było:)) filmu o tytule "Movie: The Movie". Komik zaprosił do jego realizacji prawie każdą liczącą się gwiazdę Holywood i pomieszał w nim niemal wszystkie gatunki filmowe. I takim oto sposobem mamy Meryl Streep z wąsami, Toma Hanksa jako robota prawnika, Gary'ego Oldmana jako senatora centaura, Matta Damona jako kiść winogron czy Gabourey Sidibe jako Hitlera. Po obejrzeniu tego zwiastunu, powtarzając za autorką bloga Nieobiektywnie, żałuję, że nikt tego filmu nie nakręci. Mamy w końcu na rynku filmowym mnóstwo przenajróżniejszych szmir o pokroju "Strasznego filmu". A "Movie: The Movie" mógłby być świetnym widowiskiem:D



Z cyklu Kocham Kino...



W ostatni czwartek w cyklu Kocham Kino emitowanym przez TVP2 miałam okazję nareszcie po raz pierwszy w życiu obejrzeć wielokrotnie nagradzany (m.in. Oscary w 2005 roku dla najlepszego filmu, reżysera, aktorki pierwszoplanowej i aktora drugoplanowego) film Clinta Eastwooda "Za wszelką cenę". Film ten opowiada historię trenera boksu, do którego pewnego dnia przychodzi 30-letnia kobieta (Hilary Swank) i prosi go, aby został jej trenerem. Frankie nie zgadza się tłumacząc się tym, że nie trenuje kobiet, a ona w dodatku jest na boks za stara. Maggie jednak upiera się przy swoim i po kilku miesiącach wreszcie osiąga upragniony cel - Frankie zgadza się ją trenować.


Clint Eastwood to dla mnie niemal od zawsze człowiek - legenda. Pamiętam go jeszcze z jego starszych filmów, kiedy jeszcze był młody. Teraz, chociaż się zestarzał to jednak nie daje za wygraną i kręci filmy. Co dla widzów wychodzi jak najbardziej na dobre, gdyż jego filmy są znakomite.


Eastwood jak zwykle zagrał w swoim filmie, ale to akurat plus dla filmu, bo aktorem jest także świetnym. W końcu tyle lat doświadczenia:P Zaś do roli bokserki wybrał Hilary Swank. Swank to aktorka, której naprawdę nie lubię i zazwyczaj nie mogę na nią patrzeć, ale w tym filmie naprawdę mi się podobała. Kolejnym plusem filmu jest Morgan Freeman w roli byłego boksera, aktualnego pomocnika i przyjaciela Frankiego. Freeman to zdecydowanie jeden z najlepszych aktorów starszego pokolenia. Jest idealnym przeciwieństwem dla Eastwooda. Dobry, miły staruszek kontra zgorzkniały staruszek.


Zdjęcia wykonane zostały po mistrzowsku. Film, który opiera się na walkach bokserskich potrzebuje operatora, który przedstawiłby to w należyty sposób, a Tom Stern (który od dawna robi filmy z Eastwoodem) radzi sobie z tym świetnie.
Film ma ponadto naprawdę zaskakujące zakończenie. Kiedy zaczynałam go oglądać miałam już w głowie, że to na pewno kolejna historia ze szczęśliwym zakończeniem. Nic bardziej mylnego.
"Za wszelką cenę" to rewelacyjny film, który polecam do obejrzenia każdemu:)

wtorek, 6 marca 2012

W poszukiwaniu wiecznej młodości...



Czwarta część „Piratów z Karaibów” opowiada dalsze losy kapitana Jacka Sparrowa. Tym razem nasz ulubiony pirat pragnie odnaleźć źródło młodości. Wieść ta dociera do Czarnobrodego, któremu zostało przepowiedziane, że w przeciągu tygodnia zostanie zabity przez mężczyznę z jedną nogą, którym okazuje się, znany nam już z poprzednich części, kapitan Barbossa. Córka Czarnobrodego, piękna Angelika, w trosce o ojca, porywa Sparrowa (z którym kiedyś coś ją łączyło:P), którego zadaniem staje się doprowadzenie legendarnego pirata do źródła młodości.

„Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach to kolejny film przygodowy ze znakomitą obsadą. Widzimy tu bowiem takie znane twarze jak Johnny Depp w roli Sparrowa, Geofrey Rush jako Barbossa czy Penelope Cruz jako Angelika. Depp, którego osobiście uwielbiam, po raz czwarty z kolei tworzy znakomitą postać kapitana Czarnej Perły, który przez cały czas sprawia wrażenie jakby był naćpany albo przynajmniej pijany. Podobnie jak w poprzednich częściach „Piratów…” Sparrow jest postacią, która wywołuje uśmiech na ustach, a przez większość czasu także śmiech. Depp w roli Sparrowa jest osobą, dla której się po prostu ten film nadal ogląda. Aktor stworzył wyjątkową postać, za którą powinien dostać Oscara (ale niestety albo stety dostał go wtedy Sean Penn za "Rzekę tajemnic"). Kolejnym świetnym aktorem w filmie jest Geofrey Rush (którego znamy także z roli logopedy w „Jak zostać królem”) w roli Barbossy, który tym razem przyłączył się do oddziałów króla. Wyrusza on jednak do źródła młodości za Czarnobrodym ze zlecenia króla. Król bowiem chciałby pozostać młody (chyba zresztą jak każdy). Oczywiście w trakcie filmu okazuje się, że jego osobisty cel był zupełnie inny. Ale to już zostawiam wam do obejrzeniaJ Geofrey Rush, wielostronny aktor, tym razem jako pirat z jedną drewnianą noga, który przeszedł na stronę króla wygląda i gra po prostu świetnie. Nic dodać, nic ująć. Tym razem reżyser postarał się i ściągnął do swojego filmu boską Penelope Cruz, która pomimo ciąży spisała się świetnie. Nie żebym dyskryminowała kobiety w ciąży. Chodziło mi raczej o to, że musiała chodzić, skakać, biegać i walczyć w skwarze, w ciężkim stroju pirata, a i tak wyglądała zjawiskowo, jak zawsze. Zagrała także jak zawsze dobrze, na swoim poziomie, chociaż zdecydowanie nie wybitnie. W nowych „Piratach…” nie zobaczymy już jednak znanych z poprzednich części Keiry Knightley i Orlando Blooma. Chociaż dla mnie to żadna różnica, bo jakoś nie przywiązałam się zbytnio do odgrywanych przez nich postaci to jednak niektórych od razu odstrasza to od filmu.

Tym razem za reżyserię wziął się Rob Marshall (reżyser takich filmów jak „Chicago”, „Wyznania gejszy” czy „Nine”). Tak się składa, że widziałam wszystkie jego filmy (za dużo ich nie jest bo tylko pięć) i jest to jego zdecydowanie najgorszy obraz. Ogólnie rzecz biorąc film jest dobry. Tym bardziej, że jest to rzeczywiście świetny film przygodowy, niemal powracający do korzeni, bo tym razem nie mamy w nim żadnych olbrzymich potworów, duchów, bogiń czy tym podobnych rzeczy. Jedynymi odstającymi od normy postaciami są syreny (które swoją drogą w filmie zostały naprawdę pięknie przedstawione) i załoga statku Czarnobrodego, która podobno jest zombie (chociaż jak dla mnie w ogóle na takich nie wygląda). Jednak jeżeli przyrównamy „Piratów…” do poprzednich dzieł Marshalla to zobaczymy, że na tle jego innych filmów ten wypada słabo. Ale… Nie wszyscy oglądają film dla reżysera:P

Niepotrzebnie, moim zdaniem, wprowadzono do filmu wątek religijny. Tym bardziej, że wątek ten wprowadzono i niejako pozostawiono samemu sobie, gdyż zbytnio go nie rozwinięto. Jedyne rzeczy, które się do religii odwołują to ksiądz (który swoją drogą wygląda jak model, szczególnie kiedy zdejmuje koszulę^^), który to zakochuje się w syrenie, a jego wątek zostaje niewyjaśniony oraz sprawa zbawienia duszy Czarnobrodego. Poza tym jednym wątkiem, który jest niepotrzebny i wątkiem księdza i syreny, który pozostaje niewyjaśniony w scenariuszu wszystko gra. Chociaż jeśli przyrównamy tę część cyklu do poprzednich… Cóż. Mi „Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach” podobali się dużo bardziej niż „Piraci z Karaibów: Na krańcu świata” (dla tych co nie wiedzą – trzecia część cyklu), który to film wyłączyłam mniej więcej w połowie i już więcej nie włączyłam.

Podsumowując. Film dobry. Może nie na tyle żeby wydawać na niego pieniądze i chodzić na niego do kina, ale na pewno do obejrzenia w telewizji. Zapewnia rozrywkę na poziomie dobrego filmu przygodowego (niemal) w starym stylu.